Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Avatar" Jamesa Camerona - nasz człowiek w ekipie filmowej

Joanna Grzegorzewska "Gazeta Pomorska"
Łukasz Bukowiecki pracował w ekipie robiącej efekty specjalne do filmu "Avatar”.
Łukasz Bukowiecki pracował w ekipie robiącej efekty specjalne do filmu "Avatar”. Fot. Archiwum domowe
Przy "Avatarze" pracowały tysiące ludzi z całego świata i on. Łukasz Bukowiecki, rocznik 77, rodowity bydgoszczanin, teraz londyńczyk.

Wieczorami pracował na pełen etat w restauracji, w dzień studiował. Pod koniec każdego semestru udawał, że jest chory, brał zwolnienie i przygotowywał się do zaliczenia.

Był zmęczony, przepracowany, niewyspany. Ale uczył się, siedział dzień i noc nad projektami, i zaliczał, zdawał, szedł dalej. Nie było łatwo. Ale taki jest Londyn. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz dać z siebie wszystko, a nawet więcej. I wtedy, przy odrobinie szczęścia, intuicji oraz odwadze w rozpychaniu się łokciami wśród tysięcy takich jak ty, możesz powiedzieć: - Trzymałem w rękach Oscara, a moje nazwisko wymieniane jest po nazwisku twórcy "Titanica" - Jamesa Camerona.

Ciągła walka
Dwanaście lat temu Łukasz Bukowiecki, absolwent bydgoskiego liceum menadżerskiego i początkujący grafik komputerowy, postanowił spróbować czegoś odjazdowego i dobrze się zabawić. Wybrał Londyn, bo...
- Byłem parę lat wcześniej na wycieczce w Londynie i to miasto zrobiło na mnie tak duże wrażenie, że w ogóle nie pomyślałem o innym miejscu - mówi.

Więc pojechał. I trochę bawił się, dużo pracował (przez wiele lat jako kelner), no i uczył się (Blake College, dyplom z filmu; Middlesex University, kierunek: sztuka multimedialna).
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że każda praca daje jakieś doświadczenie, a zdobyte umiejętności mogą się przydać w najmniej oczekiwanej sytuacji - mówi. - To moje uczenie się, później dokształcanie, trwało dziewięć lat! I przez dziewięć lat próbowałem zaistnieć w branży filmowej, ale dopiero od trzech lat tak naprawdę zajmuję się tym, czym chcę - dodaje.

I sukcesy
Łukaszowi udało się bowiem dostać pracę w londyńskiej firmie Framestore, największej w Europie produkującej zaawansowane efekty wizualne do największych, światowych produkcji filmowych, w tym do "Ciemnego Rycerza", "Australii", "Złotego kompasu", "Harry'ego Pottera" czy świeżutkiego "Sherlocka Holmesa".

- Przy "Australii" byłem tylko technicznym, mojego nazwiska nie było w napisach końcowych, przy "Złotym kompasie" pracowałem już przy produkcji efektów specjalnych, za które dostaliśmy Oscara. Na scenę wyszedł oczywiście szef, ale cała ekipa mogła sobie zrobić zdjęcie ze statuetką, bo to był nasz wspólny sukces. W "Avatarze", gdzie byłem edytorem efektów wizualnych, w napisach końcowych moje nazwisko już się pojawiło.

- A jak to się stało, że właśnie ty znalazłeś się w ekipie "Avatara"? Framestore to ogromna firma.
- Gdy dowiedziałem się, że będzie nad tym pracowała, poszedłem do szefowej i powiedziałem: ja też chcę, a ona się zgodziła. Pracowaliśmy przez rok, nawet po szesnaście godzin dziennie. Moja praca polegała m.in. na organizowaniu sesji, na których VFX Supervisor, czyli osoba odpowiedzialna za wygląd każdego efektu w każdym ujęciu, kontroluje postępy grafików. To było podniecające.
- Oglądałeś film w całości?
- Oczywiście!
- Która scena zrobiła na tobie największe wrażenie?
- Scena lotu, wielkich egzotycznych ptaków.
- Co będzie jutro?
- Nazwisko Bukowiecki w czołówce! - śmieje się tato Łukasza - Ryszard, który dwie minuty wcześniej zdradził nam, że cały ten trzygodzinny film, który oglądał z żoną w jednym z bydgoskich kin, nad podziw szybko przeleciał mu przed oczami, bo...
- Nie mogłem doczekać się tych napisów końcowych właśnie i byłem tym chyba bardziej przejęty niż samym "Avatarem", choć film podobał mi się, mimo że nie przepadam za science fiction - mówi ojciec.

Powoli, ale do celu
Praca pracą, a co po niej? Film, film i jeszcze raz film. Łukasz ogląda je, a gdy tego nie robi, rozmawia o nich. A gdy chce od tego tematu odpocząć: tworzy obrazy-mozaiki, projektuje wnętrza, jeździ na rowerze, biega, kolekcjonuje książki kucharskie i sam gotuje, a czasami - choć rzadko - baluje w klubach.
Co ceni w ludziach? Przede wszystkim szczerość.

Ideał kobiety? - Dziewczyna, która ma to samo poczucie humoru co ja i która będzie wspierała mnie w każdej sytuacji, czyli... Czyli Susie, moja żona, oczywiście - zapewnia (Susie jest Angielką).
Co robi, gdy ma wakacje? - Jeżeli przyjeżdżam do Polski, jadę z przyjaciółmi do Chałup, a jeśli wyjeżdżam za granicę, staram się za każdym razem poznawać nowe miejsca. Wynajmujemy samochód, jedziemy, gdzie nas oczy poniosą, bo nie możemy usiedzieć w jednym miejscu - opowiada.

Ulubiona książka, film?
- Każda, której nie można odłożyć na bok i którą się czyta jednym tchem. A film? Jestem fanem spektakularnych efektów specjalnych i dobrego scenariusza. Wrażenie na mnie może zrobić film za setki milionów dolarów i taki zrobiony domową kamerą. Najważniejszy jest bowiem bohater i jego historia. Reszta, to jakby dodatek albo pomost to opowiedzenia tego, co mu się przydarzyło. I takie są filmy studia filmów animowanych Pixar, dlatego wszystkie ich filmy są moimi ulubionymi.

Plany? - Szukam ludzi którzy zajmują się produkcją niezależnych filmów. Powoli poszerzam swoje małe studio i w przyszłości chciałbym pracować w domu. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie będą to już wielkie, światowe produkcje, tylko małe filmy, ale dzięki temu będę miał większą swobodę i niezależność.
Czekamy na wieści i...nazwisko w czołówce filmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo