Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat rodziny z Grochowisk. -Żona umarła na moich oczach

Rajmund Wełnic [email protected]
Andrzej Chłapek z dokumentacją medyczną leczenia swojej żony chce ustalić, czy musiała umrzeć.
Andrzej Chłapek z dokumentacją medyczną leczenia swojej żony chce ustalić, czy musiała umrzeć. Rajmund Wełnic
- Nic mi nie wróci żony, ale chciałbym wiedzieć, czy zrobiono wszystko, aby ją uratować - pyta się Andrzej Chłapek z podszczecineckich Grochowisk. Przedstawiciele szpitala zapewniają, że tak.

Z dramatycznym apelem o pomoc zwrócił się do nas Andrzej Chłapek z Grochowisk koło Szczecinka. - Na 2 tygodnie przed śmiercią żona była na badaniach w szpitalu, bo bolał ją brzuch i wymiotowała krwią - opowiada pan Andrzej zarzekając się, że 45-letnia żona wcześniej nigdy nie leczyła się na podobne schorzenia. Po serii badań (w tym USG i tomografia komputerowa) stwierdzono kamienie pęcherzyka żółciowego. Kobietę umówiono na planową operację w marcu.

Halina Chłapek nie doczekała do niej. - 9 lutego o godzinie 3 w nocy żona zaczęła się skarżyć na silne bóle brzucha i zaczęła wymiotować skrzepami krwi - mówi mąż. - Wezwałem karetkę pogotowia, ale w tych zaspach pojechał gdzie indziej, w końcu doczekaliśmy się na przyjazd.

Andrzej Chłapek twierdzi, że w izbie przyjęć czekał 40 minut na zejście lekarza. Zabrano żonę na oddział chirurgiczny, a pan Andrzej poszedł wziąć wolne w pracy. - Gdy wróciłem stan żony ciągle się pogarszał, zrobiono jej gastroskopię i czekaliśmy aż ogrzeje się krew do podania - opowiada. - To wszystko trwało, a żona czuła się coraz gorzej. W końcu zdecydowano się zabrać ją na oddział intensywnej opieki medycznej.

Tam zmarła o godzinie 8.46. Jako przyczynę w akcie zgonu podano krwawienie do przewodu pokarmowego. Pan Andrzej do dziś nie może się otrząsnąć po tragedii i bije się z myślami, dlaczego nie wykryto niebezpieczeństwa podczas pierwszego pobytu w szpitalu, czy gdyby pomoc przyszła szybciej to żona by wciąż żyła? - Muszę żyć dalej, wychowywać naszego 14-letniego syna, ale chciałbym wiedzieć, czy to musiało się stać? - pyta.

Prezes szczecineckiego szpitala dr Adam Bielicki zastrzega, że o sprawie może mówić ogólnie nie wnikając w szczegóły działań medycznych i stanu pacjenta: - Nie mieliśmy sygnałów, że karetka zabłądziła, ale to sprawdzimy - mówi i dodaje, że dyspozytor i kierowcy są tak doświadczeni, że praktycznie niemożliwe jest aby zabłądzili.

- W tym wypadku nałożyły się na siebie dwa równolegle niezależne od siebie schorzenia, będące z dużym prawdopodobieństwem związane z zażywanymi w nadmiarze lekami przeciwbólowymi - szef szpitala wyjaśnia jednocześnie, że część działań medyków może być niezrozumiała dla postronnego obserwatora. Np. przed podaniem krwi, którą przechowuje się w lodówce przeprowadza się próbę krzyżową, a dopiero następnie - po podgrzaniu - podaje się choremu. - Całość postępowania medycznego od przyjęcia do szpitala poddaliśmy szczegółowej analizie i po rozmowach z lekarzami mogę stwierdzić, że nie było z naszej strony jakiegokolwiek zaniedbania, co nie znaczy, że nie budzi to w nas dyskomfortu związanego ze śmiercią młodej osoby. I nam, i rodzinie pacjenta, zawsze zależy, aby go uratować, a zespół lekarzy zawsze robi wszystko w tym celu.

Adam Bielicki dodaje, że i tak było w tym wypadku: - Nasz szpitalny system zarządzania jakością jest żywy i każde zdarzenie wymusza na nas wprowadzenie uzupełnień niwelujących niedociągnięcia - mówi. - Choć to zdarzenie raczej niczego nie zmieni, bo nie widać niedociągnięć w istotnych procedurach z naszej strony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!