MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Iwona Aleksandrowicz, portrecistka Szczecinka

Rajmund Wełnic
Portrety Krzysztofa Rynkiewicza i jego żony Agnieszki.
Portrety Krzysztofa Rynkiewicza i jego żony Agnieszki. Iwona Aleksandrowicz
Iwona Aleksandrowicz, szczecinecka fotograf, wzięła się za bary z wielkim wyzwaniem, jakim jest uwiecznienie zbiorowego - choć w dziesiątkach odsłon - portretu mieszkańców miasta nad Trzesieckiem.
Iwona Aleksandrowicz, portrecistka Szczecinka

Pomysł nie jest nowy, choć na nowo podany. Już sto lat temu szczecinecki, niemiecki malarz Paul Stubbe w serii rysunkowych karykatur uwiecznił miejscowych oryginałów, znane osobistości i tzw. zwykłych ludzi. Z każdą z postaci kreślonych jakby pośpiesznie nerwową kreską - burmistrza Sasse, sklepikarza Michowa, doktora Kirschsteina, czy ulicznika Poggenante - wiąże się jakaś zabawna historia, anegdota.

Iwona Aleksandrowicz pochodzi z Legnicy, o rysunkach Stubbego nie słyszała, ale całkiem nieświadomie idzie jego śladami. - Czasami jestem tak zmęczona aranżacją i organizacją sesji fotograficznych, że chciałabym "odpocząć" przy innym rodzaju fotografii - mówi artystka. - Tak było chociażby, gdy pani sołtys Lotynia pomogła mi zachęcić mieszkańców tej wsi do pozowania, co proszę mi uwierzyć, nie było łatwe.

Ludzie nieufnie podchodzą do tego, gdy ktoś obcy chce im zrobić zdjęcie, i to jeszcze za darmo. Tutaj najważniejsze jest zdobycie ich zaufania, bo uwiecznienie kogoś to nie tylko uwiecznienie jego wizerunku, ale też powiedzenie czegoś o nim. Niektórzy moi fotograficzni znajomi twierdzą, że wychodzi mi to lepiej niż sesje z modelkami.

Droga Iwony Aleksandrowicz do fotografii nie była prosta i oczywista. Jako nastolatka dostała od wujka radziecki aparat Zenit i wyposażenie ciemni. - Pstrykałam wtedy, co się dało, głównie koleżanki . Potem z bratem siedziałam godzinami w łazience, zamienionej w ciemnię, wywołując negatywy i odbitki - wspomina. Później przyszły inne wyzwania, studia germanistyczne, praca w reklamie, rodzina. Fotografowanie poszło w kąt. - Wróciłam do niego, gdy na świat przyszły moje dzieci. Chyba każdy chce zatrzymać ten moment, bo dzieci tak szybko się zmieniają - opowiada nasza rozmówczyni. - Z czasem przestało mi to wystarczać, szukałam nowych wyzwań i osób do fotografowania.

Powoli zagłębiła się w rejony fotografii artystycznej, zaczęły się wyjazdy na szkolenia i warsztaty, bo przecież była klasycznym samoukiem, choć z wrodzonym talentem i okiem, którego nie zastąpi teoria wtłaczana do głów na zajęciach. Z czasem przyszły sukcesy, nagrody na konkursach fotograficznych, publikacje w magazynach. Dziś fotografia to zawód pani Iwony, ale też pasja, w której się realizuje i ma możliwość artystycznych poszukiwań.

Portret mieszkańców Szczecinka, oczywiście nie wszystkich, to jedno z większych wyzwań w dotychczasowej karierze. Głównie z powodu łamania własnych ograniczeń. - Początkowo chciałam robić portrety mieszkańcom na ulicy, ale raczej nie jestem reporterem, nie uprawiam tzw. fotografii streetowej. Nie myślałam też o tym, by fotografować ludzi bezdomnych, śpiących na ulicy.

To temat chwytliwy ale osobiście uważam, że nie można żerować na ludzkiej biedzie, że odziera się człowieka z godności fotografując go w takich sytuacjach - mówi pani Iwona. - Ponadto prawo dziś mocno chroni wizerunek osób, zwykle trzeba mieć ich zgodę na publikację i praktycznie na każdej wystawie i konkursie jest ona wymagana. Stąd zdecydowałam się na klasyczny portret. Wyraz twarzy, oczu, sylwetka, które powiedzą więcej o człowieku niż on sam.

- W czasie letniego Art Pikniku w Szczecinku poznałam fascynujących ludzi, z pasją, otwartych na pomysły - nasza rozmówczyni mówi, że to grupa zajmująca się rekonstrukcjami historycznymi z czasów średniowiecznych. Jednym z nich jest Krzysztof Rynkiewicz i jego żona Agnieszka, których portrety otworzyły niecodzienny projekt. Do dziś raptem powstało sześć portretów z tego cyklu a - myśląc o wystawie czy albumie - powinno być przynajmniej kilkadziesiąt.

- Wciąż trochę się obawiam podejść do kogoś na ulicy i zaproponować pozowanie, choć ciekawi mnie jego fizjonomia i to co można o nim powiedzieć zdjęciem, o jego zainteresowaniach, pracy, hobby. Dobrze oczywiście, aby były to osoby fotogeniczne - mówi artystka. - Być może za pośrednictwem "Głosu" będzie mi łatwiej tą barierę pokonać, stąd prośba o kontakt osób zainteresowanych udziałem w tym projekcie. Można dzwonić pod numer telefonu 728 467 132.

Zdjęcia są robione w technologii analogowej, dziś wydawałoby się w totalnym odwrocie. I to nie aparatami małoobrazkowymi, ale wielkoformatowymi machinami z demobilu. W studiu pani Iwony królują skrzynkowy Graflex Speed Graphic, wypatrzony i kupiony na internetowym portalu aukcyjnym i naprawdę duży Mentor.

Pierwszy potrzebuje negatywów o wymiarach 4x5 cali, drugi 13x18 centymetrów. Dla porównania popularne amatorskie cyfrówki mają matryce światłoczułe około 2,4 na 1,6 centymetra, a te profesjonalne tzw. pełnoklatkowe mają raptem 3,6 na 2,4 cm. Nie wnikając w techniczne zawiłości rozmiarów pikseli i ich światłoczułości można powiedzieć, że cyfrowa fotografia nieprędko pod wieloma względami dogoni analogową, a już na pewno nie na poziomie zdjęć artystycznych i możliwości, jakie daje obróbka negatywu i papieru.

- Dziś następuje już przesyt możliwościami nowoczesnych cyfrówek, każdy praktycznie ma aparat w telefonie komórkowym i pstryka się zdjęcia bez opamiętania - mówi pani Iwona. - Pracując w technologii analogowej, chociażby z uwagi na koszty, bo 50 negatywów kosztuje 150 zł, trzeba do każdego ujęcia podejść z namysłem.

Ustawić przesłonę, światło, czas naświetlania, skomponować i przygotować ujęcie, wybrać kadr i moment zwolnienia migawki, tak by już na tym etapie powstało gotowe zdjęcie - Tu nie mogę seryjnie zrobić 11 klatek, bo może 12 wyjdzie, to nie cyfra, bo coś się potem podrasuje w programie graficznym. Zupełnie świadomie wybrałam więc technikę, która prakrycznie w niczym się nie różni od tej z początków XX wieku. Choć jest żmunda, pracochłonna i nie wybacza błędów.

To jednak dopiero wstęp do obróbki zdjęcia. Po nienajlepszych doświadczeniach z laboratoriami wywołującymi negatywy, Iwona Aleksandrowicz zainwestowała we własny sprzęt i robi to sama. Na razie co prawda zatrzymała się na tym etapie i skanuje wywołane negatywy a cyfrowe pliki wysyła do druku na papierze barytowym lub robi to sama na swojej wysokiej klasy drukarce, ale bliski jest moment, że będzie zajmować się obróbką zdjęć od A do Z. Efekty? Obejrzyjcie zdjęcia rodziców i dziadków w domowych albumach wykonane nawet kiepskimi analogami na marnych materiałach, jakie były dostępne w PRL, z fotografami, jakie robicie dziś.

O ile w ogóle je wywołujecie, bo niezliczone ilości zdjęć nigdy nie zostaną z pamięci komputera przelane na papier. - Wraca na szczęście moda na zdjęcia tradycyjne, bo zupełnie inaczej ogląda się zdjęcia rodzinne w albumie w gronie bliskich niż na ekranie komputera - dodaje nasza rozmówczyni.

Wystawę wcześniejszych prac Iwony Aleksandrowicz możemy oglądać aktualnie na wystawie w szczecineckim zamku. Portrety mieszkańców Szczecinka zapewne także ujrzą światło dzienne na kolejnej ekspozycji. - Chodzi mi już po głowie następny pomysł. Chciałabym uchwycić wielkim formatem klimat świata szczecineckich Romów, co byłoby wyzwaniem podwójnym, bo Polce i kobiecie nie jest łatwo zdobyć zaufanie świata zamkniętego dla nieRomów - mówi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!