- Wróciłem ze szpitala i zastałem wymienione zamki w moim mieszkaniu - skarży się Janusz Czaplicki. - Gdzie mam się teraz podziać w środku zimy? Spółdzielnia zabrania mi wstępu do mieszkania i nawet nie mogę zabrać swoich rzeczy. Włamałem się, żeby coś zabrać, ale powiedzieli, że jak jeszcze raz to zrobię, pójdę siedzieć. Miałem zadłużenie, ale spłacałem je jak mogłem, a nawet pracowałem na rzecz spółdzielni, żeby odpracować dług.
Stanisław Górawski, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej "Na Skarpie", bezradnie rozkłada ręce i wyjaśnia.
- Zadłużenie z tytułu nieopłaconych czynszów sięgnęło 50 tysięcy złotych. Pan Czaplicki nie miał prawa do zajmowania tego lokalu. Był w nim zameldowany, ale nie był właścicielem. Po śmierci właścicielki powinien lokal opuścić, ale tego nie zrobił. Został i nie płacił - wyjaśnia Górawski.
Spółdzielnia uzyskała sądowy nakaz eksmisji lokatora kilka lat temu, ale jak twierdzi prezes, dawała mu jeszcze szansę. Do czasu. - To nie jest kwestia cierpliwości. Nie mogliśmy dłużej utrzymywać tego pana na koszt innych spółdzielców - tłumaczy Górawski. - Czasem pan Czaplicki wpłacał do naszej kasy dwa złote i przychodził do mnie z dowodem wpłaty, żeby pokazać, że płaci. Nie wyrzuciliśmy go na bruk. Komornik wskazał mu przytulisko, jako nowe miejsce pobytu, a podczas eksmisji nie zabrał niczego na zabezpieczenie długu. Bo niczego wartościowego w mieszkaniu nie było.
Co się stanie z odzyskanym mieszkaniem? Prezes mówi, że będzie ono sprzedane na przetargu. Uzyskane pieniądze pokryją ciążące na lokalu zadłużenia. Reszta zasili masę spadkową po nieżyjącej właścicielce i będzie do dyspozycji jej rodziny. Janusz Czaplicki do tej rodziny się nie zalicza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?