Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszalińska Północ: Te blokowiska miały klimat

Piotr Polechoński
Ulica Władysława IV z widokiem na bloki przy ulicy Wańkowicza. To właśnie przy tej ulicy mieszkał nasz Czytelnik. Lata 80
Ulica Władysława IV z widokiem na bloki przy ulicy Wańkowicza. To właśnie przy tej ulicy mieszkał nasz Czytelnik. Lata 80 Archiwum
- Mam 10-letniego syna, któremu próbuję wytłumaczyć, czym był Pewex. To trudne. Napisał do nas pan Adam, który podzielił się z nami wspomnieniami z przełomu lat 70. i 80.

Pan Adam z Koszalina ma dziś 43 lata, a jego dzieciństwo przypadło na lata 70 i 80. W tamtym czasie mieszkał w powstającej właśnie wielkiej sypialni Koszalina - osiedlu Północ. Najpierw przy ulicy Pionierów, a potem wraz z rodzicami przeprowadził się do nowych bloków przy ulicy Kniewskiego (dziś Wańkowicza), w pobliżu dawnego Peweksu. Oto jego wspomnienia.

Byłem klasycznym blokersem, choć tego określenia wtedy nikt jeszcze nie znał

- No właśnie, mam 10-letniego syna i kilka razy próbowałem mu wyjaśnić, czym był Pewex. Bez skutku, chłopak nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego był taki sklep, gdzie można było kupić tylko zagraniczne rzeczy i w dodatku nie za złotówki. „A nie mogłeś pójść do Tesco”? - pytał zdziwiony. Zrozumiałem, że zawiłości PRL-u nie jestem w stanie mu wytłumaczyć - mówi nasz Czytelnik. I wraca do swoich wspomnień. - Tak więc byłem klasycznym blokersem, choć tego określenia wtedy nikt nie znał, bo wówczas mało kto w blokach nie mieszkał. Mało kto miał wówczas jednorodzinny domek i wśród moich kolegów nie było nikogo, kto mógł się tym pochwalić. A cały mój świat składał się z kilku klatek schdowych w kilku blokach, w których mieszkali wszyscy moi kumple. Co ciekawe, najważniejsi byli wtedy właśnie kumple, pamiętam ich wszystkich, a dziewczyny ani jednej - śmieje się koszalinianin.

Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że nikt z naszej paczki nie złamał nogi lub - mówiąc wprost - nie zabił się

Jaki był wtedy ten najbliższy Koszalin dla naszego Czytelnika? Pan Adam pisze, że dziś byśmy powiedzieli, że mały. Część północna kończyła się w zasadzie na ulicy Władysława IV i Wańkowicza, poza tą granicą były pola, łąki, w kilku miejscach dopiero postawiono nowe bloki lub ruszano z ich budową. Dopiero co wybudowano stadion „Gwardii” i uporządkowano plac naprzeciwko, dzisiaj zwany placem podożynkowym („Same dożynki pamiętam jak przez mgłę” - pisze pan Adam).

- Szczególnie mocno utkwiła mi w pamięci budowa bloków przy ulicy Jagoszewskiego. To był nasz ulubiony plac zabaw i do dzisiaj nie mogę zrozumieć jak to się stało, że nikt z naszej paczki nie złamał nogi lub - mówiąc wprost - nie zabił się. Biegaliśmy po niedokończonych klatkach i piwnicach, skakaliśmy z pierwszego piętra na wielkie góry piasku, ale największą zabawą było prowokowanie stróża, który tej budowy pilnował. Wołaliśmy go, a on biegał za nami, wygrażając nam kijem. Dziś pewnie ten człowiek już nie żyje, bo już wtedy do najmłodszych nie należał i trochę mi wstyd, że wówczas tak mu dokuczaliśmy. Mam tylko nadzieję, że za bardzo nie zaleźliśmy mu za skórę - wspomina Czytelnik. Dodaje też, że później, gdy budowę bloków już ukończono, to z chłopakami z tej ulicy toczono największe boje. - To byli nasi najwięksi wrogowie. Najczęściej biliśmy się o wioskę indiańską, czyli taki plac zabaw, który stał na naszym osiedlu lub o to, kto będzie w danym momencie grał na boisku Zespołu Szkół Mechanicznych, popularnie zwanym „mechanikiem”. „Bicie się” to może powiedziane jest trochę na wyrost, bo głównie chodziło o przewagę liczebną. Jak ich było więcej - uciekaliśmy my, jak przewaga była po naszej stronie - uciekali oni - opowiada pan Adam.

To był taki nasz mały zachodni świat, choć wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy

- Ale raz było o wiele groźniej. Chodziło wtedy o takie osiedlowe bajoro, które powstało w miejscu, gdzie dziś stoi „Biedronka”, pomiędzy ulicami Jagoszewskiego, a Jana Pawła II. Wówczas to była jedna gigantyczna sterta piasku, z dość sporym bajorem, taką glinianką. W jedno lato ktoś wymyślił, że świetnie po tym można pływać na dwóch, trzech połączonych ze sobą płatach styropianu. I rzeczywiście pływało się świetnie. Raz więc, w pięciu czy sześciu, tak się bawiliśmy, gdy nagle ze swoimi styropianami zjawili się koledzy z Jagoszewskiego. Oni chcieli zacząć pływać, my nie chcieliśmy przestać. Skończyło się na bitwie na kamienie, kilku rozbitych i zakrwawionych głowach. W końcu ulegliśmy przewadze i uciekliśmy. Nikomu nic się nie stało, a my żalu nie mieliśmy - podkreśla pan Adam.

Na koniec jeszcze jedno wspomnienie: Pewex. Dla pana Adama było to wejście jak do innego świata. - Zawsze po szkole szliśmy tam choć na chwilę. Popatrzeć na kolorowe zabawki, pomarzyć o oryginalnych dżinsach lub po prostu tylko po to, aby tam pobyć. To był taki nasz mały zachodni świat, choć wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

Dla nas, wtedy dzieciaków, był to najpiękniejszy czas

- To już koniec moich wspomnień, a właściwie opis kilku obrazów, które mi przyszły do głowy, gdy pomyślałem o tamtych czasach. Opisałem je bez wyraźnego porządku i także po to, aby samemu je sobie dobrze przypomnieć. Ktoś powie, że to były czasy komuny, żyło się wtedy ciężko, a Koszalin był szary i biedny. I pewnie ma rację, ale co to ma do rzeczy? Dla nas, dzieciaków, był on wówczas najpiękniejszy. Fajnie, jakby ktoś inny podzielił się swoimi wspomnieniami z tamtych lat. Chętnie bym je przeczytał - kończy pan Adam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!