Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pobity Wiking musi zebrać siły

Iwona Marciniak [email protected]
Krzysztof Buczyński w środę w Kołobrzegu po nieudanej wyprawie. – Czuję się jak pobity Wiking – zwierzył się nam.
Krzysztof Buczyński w środę w Kołobrzegu po nieudanej wyprawie. – Czuję się jak pobity Wiking – zwierzył się nam. Fot. Michał Świderski
Krzysztof Buczyński z Sochaczewa, taternik, żeglarz, drugi raz zmierzył się z zimowym Bałtykiem. Niestety, znów przegrał.

Nim uległ, przepłynął ponad połowę trasy między Bornholmem a Kołobrzegiem.

Swoim zwykłym, sportowym kajakiem we wtorek o godz. 9 wyruszył z portu w Nexo. - Prognozy były dobre, morze spokojne. Plan był taki, że za półtorej doby będę w Kołobrzegu - mówił nam już po wyprawie.

Tym samym Krzysztof Buczyński, zdecydowanie nietuzinkowa postać, bo również plastyk, muzyk i miłośnik historii starożytnych ludów, zakochany w Spartanach i Wikingach, po raz drugi zmierzył się z wyzwaniem, którego przed nim nie podjął nikt inny.

Rok temu zimowy Bałtyk chciał pokonać startując z Kołobrzegu. Wtedy wyprawę dedykował zmarłej tragicznie alpinistce Wandzie Rutkiewicz, a mottem swojej wyprawy uczynił słowa piosenki zespołu Sabaton: "Zawsze pamiętaj o poległych bohaterach".

Pierwsze próba nie udała się, ale ochrzczony przez polskie media "polskim Wikingiem" Buczyński nie poddał się. To, że potrafi być konsekwentny w dążeniu do celu, pokazał już w 1989 r., gdy w trzeciej próbie jako pierwszy człowiek na świecie składanym kajakiem samotnie przepłynął Bałtyk, pokonując trasę łączącą Szwecję z Polską. To było jednak latem.

Rok temu zimową wyprawę zatrzymały fatalne warunki atmosferyczne. Tym razem morze było spokojne.

- Myślę, że zawiodła zarówno fizyczność jak i psychika - westchnął polski Wiking, gdy pytaliśmy o powód niepowodzenie drugiej próby. - Trochę też rozpraszały mnie nieuniknione sprawy logistyczne, które wcześniej miałem na głowie. Mniej więcej około godz. 18, po jakichś 16 milach miałem pierwszy silny kryzys. Pomogło gorące kakao, miód, sok malinowy i wsparcie załogi towarzyszącego mi kutra. Jednak o północy poczułem, że jeśli nie odpuszczę, będę zbyt blisko granicy życia i śmierci. Szkoda, że nie udało mi się wcześniej zmobilizować moich przyjaciół kajakarzy do startu w sztafecie. Jeszcze nikt zimą nie pokonał kajakiem Bałtyku. Równie dobrze moglibyśmy więc tego wyczynu dokonać w kilka osób.

Kajakarza od początku do końca asekurowała załoga kołobrzeskiego kutra "Miętus" organizującego wędkarskie wyprawy na dorsza. - Płynęliśmy jakieś 200 - 500 m przed Krzysztofem wskazując mu drogę - powiedział nam Wojciech Maciejewski, armator "Miętusa", a kapitan jednostki Ryszard Raczyk dodał: - Gdyby potrzebował pomocy, w ciągu dnia miał nam dawać sygnał ustawieniem wioseł, a nocą światłem latarki. Gdy już całkowicie opadł z sił, miał za sobą 31,4 mile. Do Kołobrzegu zostało mu ich 23,4.

Na pytanie, czy myśli o kolejnej wyprawie, Krzysztof Buczyński powiedział z uśmiechem: - Pobity Wiking musiał wyleczyć rany i odpocząć, a potem znowu szedł na wojaczkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!