Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpital nie chce przyjąć schorowanego mężczyzny. To brakuje miejsc, to strzykawek

IRENA BOGUSZEWSKA [email protected]
Jan Stępniak z Wierzchomina jest ciężko chory. Leży sam w domu. Jest w strasznym stanie. Od dziewięciu dni niewiele je. O tym dramacie zaalarmował nas Krzysztof Sacharuk, sąsiad pana Jana.

Według relacji sąsiada pan Jan w kwietniu zachorował, nie mógł chodzić. Najpierw leczyli go na korzonki, a potem trafił do szpitala. Na długi majowy weekend dostał przepustkę do domu. Zaraz 5 maja miał się zgłosić z powrotem na zabieg. Szpital go jednak nie przyjął, bo rzekomo nie było miejsc. Leży więc w domu.

Córka wezwała lekarkę, ta przyjechała, przepisała leki, dała skierowanie do szpitala. Zawiozła go Edyta, sąsiadka, ale go nie przyjęli, bo nie było miejsc. W ubiegły wtorek na zabieg zabrała go karetka.

- Powiedzieli, że przyjechałem za późno i od godziny 13 do 22 leżałem na korytarzu na neurologii i czekałem na transport do domu, bo mnie muszą wozić na leżąco - mówi Jan Stępniak. - Siedzieć nie mogę, bo kręgosłup mi wysiada. Myślałem, że zwariuję z nudów, nawet nie miałem do kogo gęby otworzyć.

Od tego czasu leży w domu. A tu nie ma opieki stałej, bo córka mieszka w innej wsi, a pracuje w Kołobrzegu. Jak tylko może, przyjeżdża do niego, ale stale siedzieć przy nim nie jest w stanie. Dobrze, że pomagają mu sąsiedzi. Sąsiadka lub jej syn zawsze coś kupią, ugotują, przyniosą.

Pan Jan miał zgłosić się do szpitala na zabieg przedwczoraj.

- Powiedziałem: zadzwońcie i spytajcie, czy mnie przyjmą, bo ile tak mogę w kółko jeździć. Już trzy razy tam byłem i nic - opowiada pan Jan. - Znowu powiedzieli, że zabiegu nie będzie, bo nie mają znowu igieł.

Krzysztof Sacharuk twierdzi, że jak tak dalej pójdzie, to pan Jan tego tygodnia nie dożyje. Chłop leży cierpiący, cały czas na brzuchu, makabrycznie cierpi. Od dziewięciu dni się nie załatwiał, więc ze strachu prawie nie je i nie pije.

- Wygląda coraz gorzej - ocenia sąsiad. - To jeden wielki skandal, że szpital się nie chce nim zająć ani mu pomóc. Ja patrzeć na to nie mogę. Jak pierwszy raz go wzięli, podkurowali kilka dni, to nawet zaczął chodzić. A teraz z dnia na dzień jest gorzej.
Jadwiga Bujała-Wikierska, lekarka z przychodni w Dobrzycy, lekarz rodzinny pana Jana, twierdzi, że była kilka razy u pacjenta w domu i za każdym razem była wtedy u niego córka.

- Byłam więc przekonana, że pacjent ma zapewnioną opiekę. Trzy razy dawałam mu skierowanie do szpitala na zabieg i nic nie wiem, że nie został przyjęty, nikt mi tego nie zgłaszał. Dziękuję za informację, zaraz wybiorę się do pacjenta do domu, aby zobaczyć, co się z nim dzieje i jakoś pomóc - mówi lekarka. I faktycznie po naszej interwencji od razu pojechała, zbadała pacjenta i przepisała mu dodatkowe leki. Uruchomiła też Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Będzinie, który zainteresował się mieszkańcem.
Monika Zaremba, rzeczniczka prasowa Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie, twierdzi, że pacjent nie był na przepustce, a po prostu 30 kwietnia został wypisany ze szpitala, z oddziału neurologicznego. Miał się zgłosić ponownie 5 maja na punkcję w oddziale chirurgii urazowej. Zgłosił się, ale nie było igieł, które są potrzebne do wykonywania punkcji.

- Dlatego pacjent musi czekać - mówi M. Zaremba. - Najprawdopodobniej do końca tygodnia otrzymamy igły punkcyjne i wtedy ustalimy datę zabiegu.

A dlaczego w szpitalu zabrakło igieł do punkcji?

- Przyczyny są różne, jednak producent powinien je dostarczyć, a tego nie zrobił - tłumaczy rzeczniczka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!