Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbieg z więzienia błaga o pomoc. "Jestem niewinny"!

Marian Dziadul [email protected]
.Fot. Marian Dziadul
Ireneusz Jończyk uciekł z więzienia. Ukrywa się za granicą. Skontaktował się z nami. - Pomóżcie, jestem niewinny! - prosił przez telefon. Wiele wskazuje, że skazano go na podstawie fałszywych zeznań.

Liny na zrujnowanej wieży zabytkowego kościółka we wsi Nosibądy (gm. Grzmiąca) były już rozciągnięte i czekały na wspinaczy budowlańców, gdy policjanci przyjechali, by zaaresztować Ireneusza Jończyka. Nie zdążył wymienić nawet jednego gontu!

- Miał remontować wieżę razem z kolegą, bo gont kupami się z niej sypie - Roman Jończyk, ojciec Ireneusza, pokazuje przez okno zabytkowy kościół, który stoi tuż obok ich domu.

Młody Jończyk musiał jednak szykować się do odsiadki. Najpierw trafił do Zakładu Karnego w Stargardzie Szczecińskim, a następnie - do Koszalina. Cztery miesiące później wykorzystał nadarzającą się okazję do ucieczki.
Sołtysowe koniki

Prawdę mówiąc, do dzisiaj Jończyk korzystałby z wolności, bez panicznego rozglądania się wokół siebie, gdyby nie pojechał na zabawę do sąsiedniej wsi Kowalki. Stanisław Tabaka, ówczesny sołtys Kowalek, zorganizował tam festyn dla niepełnosprawnych dzieci. Główną atrakcją miała być jazda na sołtysowych konikach.

Ireneusz Jończyk zapewnia, że - jak ognia - unikał wszelkich zabaw. Bo wisiał już nad nim jeden wyrok za pobicie. Za pierwszym razem sąd warunkowo zawiesił mu wykonanie kary więzienia. A jednak pojechał do Kowalek.
- To ja go namówiłam na ten festyn. To wszystko moja wina - rozpacza Marzena Zwierzchowska, siostra Jończyka. - Starsza córka chciała pojeździć na konikach. Brat zabrał żonę, swojego syna i moją córkę. I pojechali.
Fruwały krzesła, warczały piły

Dzisiaj nikt ze świadków nie pamięta, kto rozpętał zadymę: ci z Kowalek czy tamci z Nosibądów. Pewne jest tylko to, że zaczęła się na korytarzu starej szkoły.
- Szedłem do toalety i dostałem doniczką w głowę. Wiem, od kogo - zapewnia Ireneusz Jończyk. - Pociemniało mi w oczach.
Sołtys Stanisław Tabaka pamięta, że przed rozwścieczonymi - według niego - przybyszami z Nosibądów skrył się w stołówce. Jego syn także. Potem uciekli przez okno.

Do głównego starcia doszło na szkolnym dziedzińcu. Do północy brakowało tylko paru minut.
- Ja nagle usłyszałem: jeden zabity - przypomina sobie były sołtys Kowalek. - Musieliśmy się jakoś bronić przed napastnikami.
Gdy bitwa rozgorzała na dobre, kobiety z dziećmi z Nosibądów skryły się w samochodach. Widziały tylko cienie śmigających stołów, ław i krzeseł. Niektóre trafiały w karoserie ich aut.

- Tamci biegali z włączonymi piłami motorowymi. Ktoś krzyczał, że trzeba podpalić nasze samochody, żeby nas wykurzyć. Ja myślałam, że nas wszystkich pozabijają

- Edyta Jończyk, żona Ireneusza, jeszcze dziś cała się trzęsie, gdy opowiada o bójce. - Mężowi w końcu udało się wycofać z placu, wpadł do samochodu. Trzeba było staranować bramę, bo ktoś ją przewiązał łańcuchem i zamknął na kłódkę.
Krajobraz po bitwie

W wyniku bójki Karol Dudek z Kowalek miał złamany nos, a Piotr M. z tej wsi - głęboką ciętą ranę ręki. Trafili do szpitala w Białogardzie. Z gości z Nosibądów najbardziej ucierpiał fizycznie Ireneusz Jończyk.

- Ta doniczka rozbiła mu głowę - opowiada Arkadiusz Rosiński, wówczas młody sołtys Nosibądów, który poszkodowanemu udzielał pierwszej pomocy. - Zawiozłem go do lekarza w Krosinie. Pani doktor opatrzyła mu ranę i dała zastrzyk przeciwtężcowy.

Wprawdzie Jończyk oraz inni poszkodowani z Nosibądów zgłosili swoje szkody na policji w Grzmiącej, ale poradzono im dochodzenie roszczeń na drodze cywilnej. Poważniej zostało potraktowane zgłoszenie poszkodowanych z Kowalek. Sprawa trafiła do sądu.

Sąd dał wiarę

Sądowi w Białogardzie udało się ustalić, że konflikt rozpoczął się około godziny 23.30. Przyczyna była prozaiczna: Grzegorz S. z Nosibądów miał naigrywać się ze sposobu mówienia Marii B., mieszkanki Kowalek. Sąd dał wiarę poszkodowanemu Karolowi Dudkowi (i innym świadkom z Kowalek), że to Jończyk kopnął go w twarz i złamał mu nos. Sąd uznał też, że sprawca działał w porozumieniu z Piotrem J. z Nosibądów, który w bójce użył noża i zranił nim Piotra M. z Kowalek. Ireneusza Jończyka sąd skazał na rok pozbawienia wolności, Piotra J. - na rok i trzy miesiące.

- Sąd odwiesił mi też pierwszy wyrok - przyznaje Jończyk.
Skruszony świadek
Dotarliśmy do poszkodowanych z Kowalek. Wręcz sensacyjnie brzmią dziś słowa Karola Dudka, który - nie zważając na ewentualne konsekwencje prawne - twierdzi, że skłamał policji i w sądzie.

- Tak naprawdę to ja nie widziałem, kto mnie kopnął. Było ciemno, a ja leżałem twarzą do ziemi - w rozmowie z nami Karol Dudek przytacza nową wersję zdarzeń. - Ludzie mi mówili, że to kopnął Jończyk i ja tak przekazałem policji i w sądzie. Mówiłem, że widziałem Jończyka. A mówiąc szczerze, ja go nie widziałem.
Piotr M., drugi poszkodowany, nie chciał rozmawiać na temat pamiętnej bójki.

Natomiast interesującą opinię przedstawia Stanisław Tabaka.
- Po mojemu, tam noża nie było - mówi po długim zastanowieniu. - Leżało pełno szkła z wybitych szyb. Piotrek mógł w ciemnościach upaść na szkło.
- Na rozprawie pod uwagę zostały wzięte tylko opinie jednej strony, tych z Kowalek - dodaje z goryczą Arkadiusz Rosiński.
Pogrąża się coraz bardziej

Zbiegły z więzienia Ireneusz Jończyk ukrywa się za granicą. Na wszelki wypadek ciągle zmienia miejsca pobytu. W kraju rodzina pisze bezskuteczne prośby do prezydenta o jego ułaskawienie. - Syn nie jest bandytą - przekonuje Roman Jończyk.

Edyta Jończyk mocno tęskni za ukrywającym się mężem. Jednak najbardziej obawia się o jedenastoletniego dziś syna, który wychowuje się bez ojca. Obserwuje u niego coraz dziwniejsze zachowania. - Szkoła skierowała go do psychologa - mówi cicho pani Edyta.
Tymczasem ojciec dorastającego chłopaka pogrąża się coraz bardziej. Za ucieczkę z więzienia grozi mu kolejny wyrok.

Opinia :

Sławomir Przykucki,
sędzią Sądu Okręgowego w Koszalinie
- Bohater artykułu może wystąpić o wznowienie procesu w związku z wystąpieniem nowych faktów lub okoliczności. Wniosek trzeba złożyć do sądu wyższej instancji niż ten, który wydał wyrok. Musi to zrobić sam zainteresowany. Musi też mieć adwokata czy radcę prawnego, który będzie go reprezentował w sądzie. Jeśli go na to nie stać, może wystąpić o obrońcę z urzędu. Nie wiadomo, jak sąd potraktuje ucieczkę z więzienia. W Stanach Zjednoczonych był taki przypadek: skazany na dożywocie za zabójstwo uciekł z zakładu po 10 latach odsiadywania wyroku. Potem okazało się, że jest niewinny. Jednak nie otrzymał odszkodowania za niesłuszne pozbawienie go wolności, ponieważ zbiegł z więzienia. To jest przestępstwo. U nas grozi za nie kara grzywny, ograniczenia lub pozbawienia wolności do lat dwóch. Oczywiście sąd może wziąć pod uwagę okoliczności takiej ucieczki, co też może wpłynąć na wysokość wyroku. Trzeba dodać, że po wznowieniu procesu ten człowiek przestaje być skazanym, a jest oskarżonym. Nie sądzę, że w tym przypadku zapadłyby decyzje o jego aresztowaniu po przyjeździe do Polski. Natomiast, oczywiście, on może wystąpić do sądu o wydanie listu żelaznego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!