Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dawcy szpiku. To nieopisanie wielka radość, uratować komuś życie

Rajmund Wełnic [email protected]
Lada dzień szpik kostny dla chorego na białaczkę odda 33. osoba ze Szczecinka i okolic, skąd pochodzi już ponad dwa tysiące ludzi, którzy chcą być dawcami! Mieszkańcy Szczecinka ratowali życie Polakom i połowie Europy.

Filip Maciborski ze Szczecinka, świeżo upieczony absolwent konserwatorium muzycznego, swojego biorcę, 33-letniego Raimondasa z Litwy, poznał na niedawnym zjeździe Fundacji przeciwko Leukemii. - Początkowo miałem wątpliwości, czy tego chcę, ale widziałem, że inni poznający się dawcy i biorcy przeżywają niesamowite emocje, więc i ja się zgodziłem - opowiada. - I faktycznie były.

Ten telefon zawsze może zadzwonić
Raimondas przyjechał z żoną i dwoma synami. Gdy zachorował, żona była w 6. miesiącu ciąży, a gdy syn kończył rok, jego tata dostał szpik Filipa, wtedy jeszcze studenta.

- Dziś chłopak ma 6 lat i gdy teraz widziałem ich szczęście, to wiedziałem, zresztą wiedziałem to zawsze, że dobrze zrobiłem, decydując się na przeszczep - wspomina Filip Maciborski.

Niewielkie szanse na to, że po przeszczepie zostanie ojcem, dawali lekarze Tomaszowi Chruślińskiemu z Sochaczewa. Jemu z kolei kilka lat temu życie uratował Piotr Grenda, student ze Szczecinka. - Pamiętam tę chwilę, jak dziś - wspomina Piotr. - Było dość późno, gdy zadzwonił telefon, że jest osoba potrzebująca mojego szpiku. Rozmawiałem stojąc i nagle poczułem, że kolana się pode mną uginają. Nie była to jednak chwila zwątpienia, ale radość, że może komuś uratować życie. - Każdy z nas, decydując się na wejście do banku danych o dawcach, musi mieć świadomość, że to dopiero pierwszy krok, że kiedyś może zadzwonić taki telefon - dodaje.

Dziś Tomek ma dwumiesięcznego syna, któremu dał na imię Piotr i poprosił swojego dawcę, aby został jego ojcem chrzestnym. - To, że pokonałem chorobę, dało mi nadzieję i pewność, że wierzyć trzeba do końca, w każdej sytuacji - mówi dziś Tomek, na co dzień wspierający działalność Fundacji. - Lekarze dawali nam góra dwa procent szans na dziecko, a tu proszę, mamy zdrowego chłopa, który zmienił nasze życie o 180 stopni. Powtarzam to do dziś, że część Piotrka jest we mnie, że dał życie dla dwojga.

- Czego chcieć więcej? - uśmiecha się Piotr Grenda. - Tą odrobiną szpiku można dać dwa życia, a największą nagrodą jest dawka miłości, którą widzę w oczach Tomka i jego żony.

Cenne geny są tutaj
Piotr to jeden z kilku szczecineckich "weteranów" Fundacji, którzy oddawali szpik nawet po dwa razy. Za drugim razem jego szpik pomógł chorej na białaczkę kobiecie z Belgii.

- Powiat szczecinecki jest bezcenny pod względem różnorodności antygenowej - mówi Monika Sankowska z Fundacji. Na tzw. ziemiach odzyskanych, gdzie po wojnie zamieszkali przesiedleńcy z całej przedwojennej Polski, łatwej niż gdzie indziej znaleźć dawcę o odpowiednim układzie antygenów. Wymieszali się tutaj mieszkańcy z Kresów, Polski centralnej i innych regionów. Dość powiedzieć, że spośród ponad dwóch tysięcy osób z powiatu szczecineckiego przebadanych dzięki akcji pana Henryka Siegerta dawcami zostało aż 33. To krajowy rekord.

Stracił syna, walczy o innych
Nie byłoby tego, gdyby nie wielka tragedia pana Henryka. Jego syn Paweł stoczył - niestety, przegraną - walkę z chorobą. Diagnozę lekarze postawili szybko, choć nikt nie wiedział początkowo, czym jest ostra białaczka szpikowa. Rak zaatakował już 97 procent szpiku i lekarze zaaplikowali Pawłowi chemię. - Dosłownie rzuciłem się na książki, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o tej chorobie - opowiada Henryk Siegert.

Autoprzeszczep, potem nawrót białaczki i dramatyczne szukanie dawcy w polskich, tak skąpych, bankach dawców. Odpowiedni znalazł się dopiero w Niemczech. Było za późno

W Szczecinku powstał komitet ratowania życia Pawła. Pieniądze płynęły zewsząd. Gdy chłopak odszedł, rodzina zdecydowała się pozostałe pieniądze przeznaczyć na ratowanie innych. Pomysł, aby przeznaczyć je na badania potencjalnych dawców i stworzenie rejestru, rzuciła pani Maria, matka Pawła. Siegertowie skontaktowali się z Fundacją przeciwko Leukemii, ale od razu pojawił się problem - przebadać kogoś łatwo, ale skąd wziąć chętnych?

Wpadli na to, aby potencjalnych dawców szukać w najstarszych klasach szkół średnich. Pan Henryk, nauczyciel matematyki, nie zwiódł się na swoich uczniach. Już podczas pierwszej akcji zgłosiła się ponad setka chętnych.

Popłakałam się ze szczęścia
Była wśród nich Olga Gasiul, wtedy licealistka. Henryk Sigiert tłumaczył im wtedy, co to znaczy zostać dawcą, jak wygląda pobieranie próbek krwi, jak się ją bada i kiedy może dojść do przeszczepu.

- Wyjaśniał, że pobranie szpiku to nie operacja, że można uratować życie obcej osobie, że zdarzyło się, iż brat bratu nie chciał oddać szpiku, bo nasłuchał się jakichś bredni - opowiada Olga. - Przyznam szczerze, że niewiele wtedy z tego zapamiętałam.

Zarejestrowała się jednak, a kilka miesięcy później, gdy szykowała się do egzaminów na uczelnię, zadzwonił telefon z Fundacji. - Ślęczałam nad jakimiś notatkami i nagle usłyszałam w słuchawce pytanie, czy nadal chcę zostać dawcą szpiku, bo moje geny są takie same, jak 29-letniej umierającej na białaczkę kobiety - mówi Olga. Czas naglił, trzeba było szybko wykonać powtórne badania i przygotować biorcę na przeszczep. - Zgodziłam się od razu i aż popłakałam się ze szczęścia - wspomina.

To krytyczny moment, bo od tej chwili życie chorego jest w ręku dawcy. Jeżeli by się rozmyślił, to skazuje biorcę na pewną śmierć, gdyż przed przeszczepem jego odporność obniża się do zera, niszcząc chory szpik z komórkami rakowymi. Do czasu podania szpiku dawcy, jest całkowicie bezbronny na śmiertelne infekcje.

Przed zabiegiem od Olgi pobrano w sumie 900 mililitrów krwi. Przygotowania do przeszczepu zajęły nieco ponad miesiąc. Dziewczyna kursowała między szpitalem, biblioteką a salą egzaminacyjną. - Rodzice trochę panikowali, ale we mnie nastąpił przełom, niczego się nie obawiałam, choć wcześniej mdlałam przy pobieraniu krwi - śmieje się dziś Olga.

Z samego zabiegu niewiele pamięta. Po przeszczepie (szpik pobiera się z biodra) nie ma żadnych blizn. Po trzech godzinach pod narkozą było po wszystkim.

Chora kobieta leżała kilka sal dalej. Szpik, jak zwykłą kroplówkę, podano jej od razu. Olga nigdy jej poznała. Los po kilku latach dopisał smutny epilog. Kobieta niedawno zmarła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!