Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karol, opowiedz kawał

Joanna Krężelewska
Karol Strasburger debiutował w 1970 r. w serialu "Kolumbowie”. Po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie został zaangażowany do stołecznego Teatru Dramatycznego. Obecnie współpracuje z Teatrem Komedia i Teatrem Bajka w Warszawie.
Karol Strasburger debiutował w 1970 r. w serialu "Kolumbowie”. Po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie został zaangażowany do stołecznego Teatru Dramatycznego. Obecnie współpracuje z Teatrem Komedia i Teatrem Bajka w Warszawie. Radosław Brzostek
Rozmowa z Karolem Strasburgerem, aktorem, od września 1994 roku prowadzącym "Familiadę".

19 lat "Familiady" to kilka tysięcy... żartów prowadzącego. Gdzie je Pan wynajduje?

- Widzom się wydaje, że za każdym razem coś opowiadam, ale tak nie jest. Czasem jest kilka odcinków, kiedy nie opowiadam dowcipów, bo akurat nie mam nic na podorędziu. Moje żarty są wymyślane i organizowane przeze mnie, czasem ktoś mi coś podsyła, czasem ktoś znajomy opowiada. To nie jest na stałe wpisane w scenariusz. Ten element jest jak cała "Familiada" - to żywy organizm, który reaguje. Jak mam coś fajnego, to opowiadam. To nie tak, że żart musi być za każdym razem. Dobry, zły, jakikolwiek, aby był.

A czy zdarza się, że na ulicy, ktoś zaczepia Pana, żeby "sprzedał" Pan jakiś dowcip?

- Tak, dość często, głównie młodzi ludzi robią to bez wyczucia. Człowiek idzie do sklepu, myślami jest gdzie indziej i nagle ktoś zaczepia, żeby mu opowiedzieć żart. A to się robi, kiedy jest sprzyjająca atmosfera, a nie na zawołanie.

W czym Pana zdaniem tkwi fenomen teleturnieju? Od lat nie brakuje chętnych na udział w nim. Czy to dlatego, że zmieniły się nieco zasady?

- To też, bo kiedyś było ograniczenie, że drużyną musi być rodzina. Teraz się to rozszerzyło, mogą wystąpić znajomi, przyjaciele. Głównie chodziło o to, by rozszerzyć grupę uczestników o ludzi młodych,
o studentów. Studenci są grupą pożądaną dla telewizji. Nie wiem, dlaczego tak się porobiło, że widz młodszy jest bardziej atrakcyjny od starszego, bo przecież ten starszy jest bardziej wyrobiony, ma większe wymagania. Nie mogę pojąc tego fenomenu. Za czasów mojej młodości, tej wczesnej młodości, bo przeżywam teraz młodość późniejszą, nas młodych traktowano bardziej po macoszemu. Myślano, że młodzi jeszcze nie potrafią, dopiero się uczą, nie mają nic do powiedzenia, nie maja skrystalizowanych poglądów. Nikt się do nas specjalnie nie odwoływał, bo młody człowiek rządzi się emocjami, elementem mody i nastroju. A dziś wszyscy odwołują się właśnie do młodych i najważniejsze jest, co oni myślą.

Skoro o młodości... W Pana "wczesnej młodości" ważna była gimnastyka. Otarł się też Pan o cyrk, a spotkanie to podobno zakończyło się dość dramatycznie.

- To prawda. Rozpocząłem działalność sportową od gimnastyki sportowej, czyli przyrządowej. To kółka, drążek, poręcze. Dość trudna sztuka, bo wymaga wiele pracy, ale daje dużą ogólną sprawność. Zawsze imponowali mi faceci, którzy umieli stanąć na rękach, zrobić salto, byli fajnie zbudowani, ale nie mieli budowy kulturystycznej. Gimnastyka dawała coś takiego. I to przydało mi się do innych sportów, jak również do cyrku. Brałem też udział w projekcie "Artyści dzieciom". Największym osobistym sukcesem był numer na trapezach latających. Wszystko się udało. Potem był tak zwany skok śmierci. Spróbowałem, zaryzykowałem, liny się urwały i walnąłem głową o ziemię. Ale - poza wstrząsem mózgu, złamaniami, nic się poważnego nie stało. I tak uważam, że to fajna przygoda - i ze sportem, i z cyrkiem.

Miał Pan Też przygodę z morzem. Był Pan studentem Państwowej Wyższej Szkoły Marynarskiej w Szczecinie.

- Marynarzem chciałem być na początku swojej drogi, bo to był dobry pomysł na życie. Może nawet ciekawszy od drogi artystycznej. Widziałem to tak: krótkie, trzyletnie studia, dużo wyjazdów zagranicznych. To był okres, kiedy paszportów w domu nie mieliśmy, wyjechać za granicę nie było można, a szkoła ta dawała takie możliwości. Ale życie się inaczej ułożyło. Czasem przypadki decydują o naszym losie.

Przypadek zadecydował, że został Pan aktorem?

- Trochę tak. Nigdy w szkole nie mówiłem wierszy, nie byłem chłopcem, którego proszono o występy na akademiach. Będąc w szkole morskiej poznałem dziewczynę, która zdawała do szkoły aktorskiej. Zaczęła i mnie na to namawiać. Pływanie okazało się też mniej... romantyczne niż myślałem. Zresztą wiele rzeczy, które z boku wydają nam się ciekawe i pociągające, w kontakcie osobistym są zupełnie inne.

Z aktorstwem tak chyba nie jest?

- Nie. Choć droga do tego długa.

Szkoła?

- Tak, ale to wszystko czego uczymy się w szkole jest piekielnie ważne. Daje świadomość tego, czym jest ten zawód. Cieszę się, że miałem do czynienia z ważnymi w zawodzie ludźmi. Mądrymi, doświadczonymi, jak Aleksander Bardini, Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Zofia Mrozowska. Oni uczyli również stosunku do pracy na całe życie. Aktorstwo w praktyce się zmienia, ale podstawy musza być zawsze solidne. Ja na szczęście je odebrałem. Bez tego ludzie, którzy mają talent i potrafią nawet coś zagrać, nie znają swojego miejsca w szyku.

Szkoła uczy pokory?

- Niewątpliwie tak. Do pracy, zawodu, starszych kolegów, sztuki, czasu.

Do czasu?

- Różnie on dla nas wygląda. Raz się jest na wozie, raz pod wozem. Co nie znaczy, że jest się od razu gorszym. To tak, jak w sporcie. Jak Janowicz, który wygrał w tenisa z najlepszymi, potem przegrał, to co, on już nie umie tego, co umiał miesiąc temu? Umie, tylko na to wszystko ma wpływ psychika, odporność, życie osobiste. Czas.

Czy można też nauczyć się dystansu do siebie? Wydaje mi się, że Pan jest modelowym przykładem człowieka zdystansowanego do własnej osoby. Widać to choćby w teledysku grupy Afromental, gdzie zagrał Pan samego siebie.

- Dystansu uczymy się przez całe życie. W szkole chyba jesteśmy za bardzo w stosunku do siebie na serio. W ogóle ludzie młodzi bywają wbrew pozorom bardzo na serio wobec tego, co robią, jak postrzegają świat, politykę, sztukę. Wszystko jest takie dramatycznie ważne i bardzo szybko pojawiają się też oceny - często nieprawdziwe, ale emocjonalne. Z biegiem czasu uczymy się tego dystansu, że nie wszystko jest aż tak ważne, że wyroków nie można od razu ferować, że świat nie jest biało-czarny, bo jest w nim mnóstwo szarości. Ludzie, którzy ciągle o coś dla siebie walczą, o jakąś pozycję, są piekielnie na serio.

Pan chyba nie był "na serio", kiedy w 1991 roku Pana nazwisko znalazło się na liście Polskiej Partii Przyjaciół Piwa?

- To nie było przeze mnie zamierzone. Koledzy mnie trochę wrobili... Nie miałem politycznych zakusów.

A dziś? Nie kusi Pana wykorzystać popularność i sięgnąć po władzę?

- Polityka nie jest dla artystów. Ktoś powie Reagan był prezydentem i sobie świetnie radził, a przecież był aktorem. Ale to są wyjątki. Aktor żyje emocjami, dość często wbrew pozorom widać po nim dokładnie co myśli. Wcale nie udaje od początku do końca. Wierzę w credo, że jak ktoś musi udawać, to już niech udaje w życiu, ale nie na scenie. Scena i ten zawód nie znoszą nieprawdy. A polityk musi udawać bez przerwy.

Czasem też nie mówić całej prawdy.

- Kłamią, udają, myślą co innego, a mówią co innego. Dla mnie to nie do pomyślenia. Ja nie umiem nawet zrobić reklamy produktu, co do którego nie mam pełnego przekonania. Nie wiem, ile musieliby zapłacić, żebym taką reklamę nagrał. Jak wiem, że coś jest kichą, to polecanie tego jest niefajne. Polityka to nie dla mnie. Jak kogoś nie lubię, to nie potrafię tego ukryć. A polityk musi.

Ale gotowanie jest dla Pana? Wydał Pan książkę z gotowaniem w tle.

- Wkradło się tu małe oszustwo, ale nie jest ono zamierzone i zawsze to tłumaczę. Ja nie jestem człowiekiem od gotowania. Od robienia zakupów, organizowania sprzętów kuchennych już tak. Uwielbiam kupować garnki, patelnie, urządzenia, ekspresy do kawy, jestem bywalcem targów. Sama opcja gotowania należy do żony. Ona to robi znakomicie, a ja pomagam. Książka jest po trosze biografią, jest trochę o podróżach, o campingu, do tego doszły przepisy. Nie moje, tylko ludzi, którzy się na tym lepiej znają.

Ale jest Pan smakoszem.

- (śmiech) Kiedyś, gdy przychodziliśmy z żoną do restauracji, pytaliśmy kelnera, czy danie zostało zrobione na miejscu. Z dumą mówił - "U nas". I już się nauczyłem, żeby dopytać: "Ale czy wy umiecie gotować?". Bo to, że gotują na miejscu, wcale nie znaczy, że to ten plus. To, że powie, że "ja" nie znaczy, że dobrze.

Z czego jest Pan najbardziej dumny w życiu artystycznym?

- Pracuję w zawodzie już 45 lat, licząc szkołę. Suma moich doświadczeń jest naprawdę wspaniała. Poza tym, ktoś wciąż daje mi pracę, wciąż angażuje, nie ma jakiegoś szalonego przestoju. Gram w teatrze, jestem zatrudniany do filmów. Coś wciąż się dzieje. To mój powód do dumy. Ktoś może powiedzieć, a to taka "Familiada", takie to nieartystyczne, a po co to tobie. Ale każda z tych rzeczy jest elementem, który się wzajemnie uzupełnia. A ci, co tak mówią, za prowadzenie takiej "Familiady" z efektem czteromilionowej publiczności oddaliby wiele. Jestem człowiekiem pracy i wysiłku, zawsze traktuję to, co robię na serio. Nie ma tu przypadkowości, czegoś dla zabawy, wszystko jest robione świadomie. Zresztą uważam, że każda improwizacja jest dobra, jeśli jest świetnie przygotowana.

A porażka?

- Trudno powiedzieć. Może wewnętrzną porażką był okres mojego śpiewania na scenie. Nie idzie mi to najlepiej, a mimo to śpiewałem. Zarobiłem nawet na tym parę groszy i kupiłem używane auto. Więc od tej strony nie było najgorzej. Niewątpliwie piosenkarzem nie jestem i nie będę, mimo że głos mam nienajgorszy.

A nie kusiło Pana, by nagrać płytę?

- Kilka osób mnie namawiało. Mówili, że tylu piosenkarzy nie ma słuchu, a śpiewają, że technika pozwala na wyczyszczenie, nawet głosu fałszującego piosenkarza, a ktoś na płycie podśpiewuje za kogoś.

A Pan oszustwa, jak mówił, nie toleruje.

- Trzeba wyjść na scenę, wziąć mikrofon i robić coś, jak się umie. A nie, że jak ktoś nie potrafi zaśpiewać, to zatańczy, a głos z playbacku poleci. Taka ta sztuka się zrobiła mało artystyczna. Takie są czasy. Kiedy ja śpiewałem, to może miejscami nie było, to najlepsze, ale zawsze było prawdziwe.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!