Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityczne BLA BLA BLA

Arleta Kubicka [email protected]
Wyzwiska, lapsusy, ordynarne błędy – to językowa codzienność polskiego parlamentu.
Wyzwiska, lapsusy, ordynarne błędy – to językowa codzienność polskiego parlamentu. Fotorzepa
Jeden mówi, że drugi to gówniarz. A drugi, że ten pierwszy to dureń. Trzeci krzyczy: spieprzaj dziadu!

Błędy, banialuki i sformułowania od rzeczy. Czasem trudno zgadnąć, o czym mówią nasi politycy. Następny otwiera puszkę z pandorą (zamiast puszkę Pandory). Kolejny włancza się (a nie włącza) do dyskusji, by za chwilę wygłosić filipinkę, chociaż powinien
- filipikę. Lub po prostu grozi, że da komuś w papę. Takie rozmowy "toczom się nie pod budkom z piwem", lecz w polskim parlamencie.
Program publicystyczny. Gość, wicepremier Roman Giertych, zwraca się do dziennikarki: - Proszę panią...
- Proszę pani - poprawia go prowadząca program. - Minister edukacji chyba powinien wiedzieć, że się nie mówi "Proszę panią".
- No tak, tak - przyznaje zmieszany. - To może ja lepiej będę mówić: pani redaktor.
Nie tylko Roman Giertych ma problemy z językiem polskim. To, co mówią politycy, przeanalizowała Rada Języka Polskiej Akademii Nauk. I jak wynika z ich raportu, parlamentarzyści mówią dużo, ale nie zawsze z sensem.
- To jest jedna z ich metod, żeby zaistnieć - tłumaczy prof. Andrzej Markowski, przewodniczący Rady. - Dzięki ostrym słowom i wulgaryzmom są zauważalni.
Intelektualne rozkraczenie
Poloniści przeanalizowali tysiące wypowiedzi posłów i senatorów. Okazało się, że ci lubują się w metaforach: "Ponieważ mam jeszcze czas, no, nie ma tutaj pana Donalda Tuska, ale chciałem zapytać, czy pewnego rodzaju rozkrok intelektualny - jak mówi mój przyjaciel dr Hoc, pozycja rozkroku jest niedobra fizjologicznie - chodzi mi o to rozrywanie szat na temat wyjazdu naszych młodych obywateli do pracy za granicę..."
- Tak rozkrok intelektualny wszedł do języka polskiego. O co chodziło posłowi Joachimowi Brudzińskiemu? Hmm... rozkrok intelektualny odwołuje się do czegoś, czego raczej nie można sobie wyobrazić - kwituje prof. Markowski.
Ulubionymi metaforami są jednak te odnoszące się do zwierząt i wykonywanych przez nie czynności. "Panie Marszałku! Wysoki Sejmie! Pan Łączny zaczął od przysłowia: krowa, która dużo ryczy, a ja powiem tak: do tej pory rzeczywiście pan premier Andrzej Lepper dużo ryczał. Z tego na razie prawdopodobnie przybyło tylko mleka jemu i jego bizonom, ale rolnikom jeszcze nie. Zobaczymy, poczekamy, ocenimy" - to wystąpienie posła Marka Sawickiego z PSL.
- Mnóstwo jest też metafor związanych z pogodą, meczami, wojnami i samochodami - wyliczają poloniści i na potwierdzenie cytują: Rząd Marcinkiewicza to był rząd rozpoznania pola, a teraz obecny rząd prowadzi batalię o Polskę.
Nie gruzy, lecz drzazgi
Ale jest też coś, co rządzący zaczerpnęli z minionej epoki: porównania niczym z placu budowy.
"Na gruzach okrągłego stołu zbudujemy IV RP" - cytuje prof. Markowski. - A to jest coś w stylu "zbudujemy nową Polskę", czyli hasło powtarzane w latach PRL. Tyle że wtedy budowano na gruzach kapitalizmu. Ale samo budowanie na gruzach nie jest dobre. Bo budować trzeba na solidnych podstawach. A poza tym, czy ktoś widział gruzy rozwalonego stołu? Przecież to niemożliwe. Ze stołu, czyli mebla, co najwyżej mogą lecieć drzazgi.
Politycy uwielbiają też się wymądrzać, opowiadając różne przypowieści. Często jednak zagalopowują się i zamiast przytaczać te znane od lat, plotą głupoty, wymyślając swoje historyjki. Np. o skunksie, który nie ma argumentów, więc używa siły. - Tylko że skunks raczej innym sposobem odstrasza przeciwnika - śmieje się Markowski.
- Lapsusy słowne i błędy się zdarzają - przyznaje Andrzej Mańka, poseł LPR. - Jednak trzeba pamiętać, że przemawianie z mównicy sejmowej wiąże się z emocjami, poruszane są sprawy wielkiej wagi. Niewątpliwie są posłowie, którzy mają swój kwiecisty styl: Piotr Gadzinowski (SLD) i Tadeusz Cymański (PiS). Z kolei poseł Wojciech Wierzejski bardziej wyróżnia się kontrowersyjnymi wypowiedziami, niż błędami językowymi.
Honor, ojczyzna i yes, yes, yes
Ale nie samymi metaforami żyją ludzie władzy. Prof. Jerzy Bralczyk, członek rady PAN dopatrzył się, że politycy mówią nie jednym, lecz aż trzema językami: konserwatywnym, liberalnym i socjalistycznym. Ten pierwszy polega na tym, by mówić doniośle, patetycznie. O narodzie, Kościele, Polsce. A najważniejszy jest Bóg, honor i ojczyzna. Język liberalny to więcej słów; zwłaszcza tych pochodzących z obcego języka. Coś w stylu: "yes, yes, yes".
- Aż czasem trudno ich zrozumieć. Bo to język wyszukany w terminologii prawniczej i w Unii Europejskiej. Ot, taki już prawie eurojęzyk - tłumaczy profesor Bralczyk.
Durniami, chamami i oszołomami posługują się ci, którzy mówią językiem socjalistycznym. - To typowy styl tabloidowy. Wyrazisty, mocny - mówi Bralczyk. - Skierowany do prostego, zwykłego człowieka. Ale one trafiają i są zapamiętywane. Przykład? Wypowiedż Janusza Korwinna-Mikke, który powiedział "Rząd rżnie głupa". Wprawdzie Mikke postulował, żeby usunięto to z protokołu sejmowego i tak zrobiono, ale te jego słowa tym bardziej rozeszły się w świat.
Włanczanie polityków
Wpadki słowne to jedno, kiepska wymowa to drugie. W polityce aż roi się od panów i pań mówiących niewyraźnie, za szybko, niechlujnie i, co najgorsze, niegramatycznie. Ale posłowie i senatorowie sami to widzą.
- To wszystko przez nieuctwo polskich polityków - mówi Stefan Niesiołowski, senator PO. - Przecież ciągle się słyszy takie kwiatki, jak "włanczam", "proszę panią", "wystosowałem filipinkę" czy "pipetą" zamiast "petite". Jednak czego tu wymagać, przecież parlament nie składa się z profesorów i intelektualistów.
Na dodatek mało który poseł używa "ą" czy "ę". Wszystko kończy się na "om": rozumiom, pilnujom, myślom, grajom...
Hitler to u nas norma
- Żeby wyzywać się od grubasów, łysych i brzydkich?
- Ryszard Kalisz, poseł SLD, stawia kolejny zarzut: brutalizacja języka polityki. - Przecież to żadne argumenty!
Są jeszcze tacy politycy, którzy się obrażają na złe słowo.
- Prowadzą katalog wypowiedzi na swój temat. I później, jak mają zacząć z jakąś osobą współpracę, to sprawdzają, czy ona coś o nich mówiła. I jeśli osiem czy dziesięć lat temu ktoś coś powiedział, to nie ma mowy na pełnienie jakiejś funkcji
- opowiada o zwyczajach niektórych polityków senator Niesiołowski. - Okrzyki z ław poselskich to też codzienność. Ja nazywam kogoś palantem. A sam słyszę, że jestem Hitlerem. Ale u nas to norma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!