Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wdowa walczy o dobre imię męża

Cezary Sołowij [email protected]
– Chcę mieć świadomość, że zrobiłam wszystko, aby wyjaśnić, jak zginął mój mąż – mówi Elżbieta Klikowicz.
– Chcę mieć świadomość, że zrobiłam wszystko, aby wyjaśnić, jak zginął mój mąż – mówi Elżbieta Klikowicz. fot. Cezary Sołowij
Skrzywdzono mnie podwójnie: straciłam męża w wypadku, a potem zrzucono na niego winę. Nie godzę się z tym.

- Mąż zasługuje na prawdę i sprawiedliwość - mówi Elżbieta Klikowicz, która od kilkunastu miesięcy toczy wojnę z policją, prokuraturą i sądem.

Elżbieta Klikowicz z Białogardu, 49-letnia nauczycielka wuefu uważa, że organy ścigania nic nie zrobiły, żeby wyjaśnić, jak zginął jej mąż. Zrobiła więc swoje dochodzenie. Ma całe stosy, wyglądających logicznie i rzetelnie, wniosków i analiz.
- Chcę uczciwego śledztwa - zaznacza. - Jeżeli ono wykaże, że to mąż był winy, pogodzę się z tym. Tego jednak nie zrobiono. Dlaczego? Bo sprawca wypadku jest bratem policjantów.

Metr na wagę życia
W czwartek, 21 grudnia 2006 roku, małżonkowie rozstali się około godziny 16.30.
- Kazimierz odprowadzał mnie na zajęcia gimnastyczne dla pań, które prowadzę w szkole - wspomina wdowa. - Miał po mnie przyjść. W trakcie ćwiczeń w drzwiach stanęli mój brat z córką. Usłyszałam: Kazimierz nie żyje.

W komendzie policji dowiedziała się, że mąż wbiegł między dwa auta jadące z prędkością 40 kilometrów na godzinę. W miejscu, gdzie zginął, ulica jest dobrze oświetlona, na poboczu nie ma żadnego budynku, który ograniczałby pole widzenia. Jezdnia w tym miejscu nieznacznie zakręca. Pieszy przeszedł prawie całą jej szerokość. Zabrakło mu metra, aby stanąć na chodniku.

Nie wierzę
- Mąż miał ogromne obrażenia wewnętrzne. Czy auto jadące z prędkością niewiele ponad 40 kilometrów na godzinę mogło takie spowodować? - zastanawia się pani Elżbieta. - Lekarze i ekipa karetki twierdzili, że to niemożliwe.

Wyliczyła, że kiedy jej mąż wszedł na ulicę, auto było co najmniej pięćdziesiąt metrów od miejsca, w którym zginął. - Kierowca nie widział go, jadąc prawym pasem?! Zeznał, że zobaczył męża metr przed maską. Dlaczego nie wcześniej! Bo wyprzedzał i miał ograniczony widok - twierdzi kobieta.

Na zdjęciach widać, że uszkodzenia samochodu są po prawej stronie. Pieszemu zabrakło ułamka sekundy, aby uniknąć tragedii. W aktach sprawy znajdują się zeznania trzech świadków. Jeden mówi, że widział przebiegającego mężczyznę; drugi, że pieszy szybkim krokiem przechodził przez jezdnię; trzeci mówi o zachwianiu się i "wtargnięciu" na jezdnię. W organizmie zmarłego stwierdzono jeden promil alkoholu.

Fałszywe tezy
- To rutyna, o ile nie coś gorszego - ocenia ustalenia policyjne Elżbieta Klikowicz. - Uznali, że skoro mój mąż był nietrzeźwy, to jest winny. I pod taką tezę prowadzili dalsze czynności. Mąż spotkał się ze znajomymi i był po symbolicznym toaście. Nie był jednak pijany.

Jej zdaniem szkic sytuacyjny i pomiary są nieprawdziwe i zostały do dopasowane do tej tezy. Uważa, że na tych błędnych danych oparli się biegli, którzy wydali opinie obciążające pieszego. - Policja i prokuratura nie odniosły się do wielu moich wniosków, które miały ukazać rzeczywisty obraz wydarzenia. Tak prowadzone śledztwo musiało zakończyć się umorzeniem - dodaje.

Dotarła do kobiety, która w tym czasie jechała tamtą drogą, ale nie była zaraz po wypadku przesłuchiwana przez policję. Miała powiedzieć pani Elżbiecie, że kierowca toyoty wyprzedzał jej auto z dużą prędkością i dlatego nie zauważył pieszego. Wdowa poprosiła, aby policjanci ją przesłuchali.

- Dotarli do niej dopiero po czterdziestu dniach. A wtedy ona powiedziała, że nic nie wie. Nie wiem, dlaczego tak postąpiła. Musiała mieć swoje powody - zamyśla się.

Pomiary się nie zgadzają
Chciała, aby przeprowadzono wizję lokalną. Neguje twierdzenie policji i biegłych, że droga w miejscu wypadku ma szerokość siedmiu metrów. Zdobyła mapy geodezyjne. Wynika z nich, że jest to dwanaście metrów.

- Gdyby faktycznie wszedł z chodnika, to mogłabym zrozumieć, że się zamyślił, nie zauważył, wszedł pod auto i stała się tragedia - tłumaczy. - Jednak on przeszedł dziesięć metrów. Jak wolno jadący kierowca mógł go nie zauważyć? Wytłumaczenie jest jedno! Prędkość była o wiele większa - podkreśla.

Zrobiliśmy co trzeba
- Pani Klikowicz bardzo aktywnie uczestniczyła w postępowaniu - podkreśla Beata Pawlukiewicz, zastępca prokuratora rejonowego w Białogardzie. - Analizowaliśmy wnioski dowodowe, które składała - zapewnia. - Rozumiem, że to wielka tragedia osobista. My jednak musimy podejść do tego merytorycznie i opierać się na faktach. Były w sumie trzy opinie biegłych i w każdej znalazły się podobne ustalenia.
Młodszy inspektor Krzysztof Wołkowski, zastępca komendanta powiatowego policji w Białogardzie dodaje, że funkcjonariusze zrobili wszystko zgodnie z prawem.

- Aby wyeliminować podejrzenia dotyczące stanu kierowcy, zbadaliśmy jego krew pod kątem zawartości alkoholu i narkotyków. Pomiary miejsca były wykonane prawidłowo, a biegli dokonali także własnych pomiarów - podkreśla.

Nikt nie widzi jej racji
29 maja ubiegłego roku prokuratura umorzyła postępowanie. Sąd Rejonowy w Białogardzie, do którego odwołała się wdowa, podzielił ten punkt widzenia.
Ponieważ jej wnioski nie znajdowały uznania u prowadzących dochodzenie, w październiku ubiegłego roku zdecydowała się na oskarżenie kierowcy o spowodowanie śmiertelnego wypadku. Liczy, że w czasie procesu sąd uwzględni jej wnioski: przeprowadzi wizję lokalną, zrobi nowe pomiary, skonfrontuje świadków. Rozprawa ma odbyć się w najbliższy wtorek, 29 kwietnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!