MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Historia koszalińskiej Temidy

Joanna Krężelewska [email protected]
Najstarsze akta w archiwum Sądu Okręgowego w Koszalinie pochodzą z 1946 roku. Są wśród nich cywilne – rozprawy rozwodowe, o unieważnienie małżeństwa, zaprzeczenie ojcostwa, i zapłatę, wreszcie te z Wydziały Karnego o zabójstwa, grabieże, napady, pobicia, przestępstwa gospodarcze. Te najstarsze z powodu braku papieru prowadzone były z wykorzystaniem odwrotnych stron pism i druków poniemieckich.
Najstarsze akta w archiwum Sądu Okręgowego w Koszalinie pochodzą z 1946 roku. Są wśród nich cywilne – rozprawy rozwodowe, o unieważnienie małżeństwa, zaprzeczenie ojcostwa, i zapłatę, wreszcie te z Wydziały Karnego o zabójstwa, grabieże, napady, pobicia, przestępstwa gospodarcze. Te najstarsze z powodu braku papieru prowadzone były z wykorzystaniem odwrotnych stron pism i druków poniemieckich.
Styczeń roku 1946. Jeden strzał. Jedna kula skierowana stronę trzech idących polną drogą Niemek. Trafiła 28-letnią Gertrudę w plecy. Wyszła przez pierś i ugodziła jeszcze jej ośmioletnią siostrzenicę w skroń. Obie zginęły.

Sąd Okręgowy w Koszalinie zajmował w tym czasie budynek przy ul. Matejki. Sędziowie czekali, aż zlikwidowany zostanie szpital radziecki, po którym otrzymali dzisiejszą siedzibę. Na wokandę trafiła sprawa okrutnego mordu.
Strzelał 32-letni Stefan G. Choć jego wina nie budziła wątpliwości, nie przyznawał się do morderczego strzału. Twierdził, że był niepoczytalny, a wpływ na to miał litr spirytusu, który wypił z dwoma kolegami...
To jedna z najstarszych spraw, sądzonych z artykułu 225 Kodeksy Karnego z 1932 roku, które znajdują się w przepastnych archiwach Sądu Okręgowego w Koszalinie. Wówczas artykuł ten przewidywał za umyślne zabójstwo karę od 5 lat więzienia, dożywocie lub karę śmierci. Sąd jednak zmienił kwalifikację czynu. Oto, jak do tego doszło.

30 grudnia 1945 roku. Stefan G., kawaler, wcześniej niekarany wartownik gorzelni w Broniszewie wspólnie z kolegą z pracy, Aleksem O. wynajęli bryczkę Kazimierza K. Obaj ubrani byli w mundury wojskowe. Woźnica zawiózł ich rankiem do wsi Ławiny, gdzie spotkali się z trzecim kolegą. W krótkim czasie wypili we trzech litr ... spirytusu. Woźnica zeznał później, że sam, jak to odpowiedzialny "kierowca" wypił tylko kieliszek.
Po południu wyruszyli w drogę powrotną. Stefan G. był mocno pijany. Miał ze sobą karabin. Na polnej drodze w pobliżu Mołstowa (pow. Gryficki) już z daleka zobaczyli trzy postaci. Dwie kobiety i dziecko. Były to 42-letnia Erna H., 28-letnia Gertruda S. i jej 8-letnia siostrzenica Gertrude R. Erna odprowadzała swoje krewne, które feralnego dnia odwiedziły ją w domu w Godynicach. Zobaczyły bryczkę.

- Jeden z mężczyzn miał karabin. Obaj byli ubrani po wojskowemu. Zapytał czy wy jesteście aby Niemki. Powiedziałam "Niemki" zeznała. To wystarczyło. Kiedy bryczka ich minęła padł strzał. - Strzał nastąpił z bardzo bliska. Z odległości jakiś trzech do czterech kroków. Gertruda została zabita na miejscu, mała żyła jeszcze z jakieś dwie godziny. Po wypadku poszłam do młynarza, którego młyn znajdował się blisko miejsca wypadku. Powiedziałam, by jak najszybciej pomógł mi przenieść małą i dać jej ratunek. Poszedł ze mną, obejrzał ranną i powiedział, że nie ma celu ją ruszać, ponieważ i tak musi umrzeć - opisywała dramatyczne minuty.
Sama wzięła więc wózek z młyna i zawiozła małą matce. Dziewczynka zmarła po dwóch godzinach. Ojciec Gertrudy zabrał ją z miejsca tragedii sam. 2 stycznia 1946 roku Gertruda S. i Gertrude R. spoczęły na cmentarzu w Mostowie.

Dzień po zabójstwie Stefana G. zatrzymali milicjanci z komisariatu w Zagórzu. Funkcjonariusze o zbrodni dowiedzieli się po godzinie od wojskowych. Na pożółkłych kartach akt tej sprawy, które z jednej strony są zadrukowanymi niemieckimi dokumentami, bo wymiar sprawiedliwości cierpiał na niedobór papieru, można odnaleźć ich odręcznie spisane zeznania.

Milicjanci na miejsce przestępstwa pojechali jednak... następnego dnia o godz. 8. "Trupów niezastano" zeznaje później prokuratorowi jeden z mundurowych. Przesłuchali młynarza Mariana, którego młyn znajdował się 200 metrów od miejsca zbrodni. Stwierdzili, że to właśnie on wskazał jako zabójcę Stefana G. choć sam w zeznaniach prokuratorowi tego już nie potwierdził. Powiedział jednak, że widział furmankę, usłyszał strzał z karabinu. A potem... Przyszła do mnie Niemka Erna powiedziała mi, że na drodze leży zabita Niemka i dziewczynka - potwierdził.

Poszli tam razem. Kobieta już nie żyła, ale dziewczynka jeszcze oddychała. Widziałem, że miała przestrzeloną głowę z prawej strony, gdzie było widać mózg - zeznał. Poradził kobiecie, by o pomoc zwróciła się do sowieckich żołnierzy.

Co ciekawe, w całym tomie akt znajdziemy wyraz "Niemki" pisany z małej litery, a dane osobowe ofiar pojawiają się dopiero w zeznaniach Erny H. Nawet policjanci operowali "Niemkami", a raczej "niemkami" w swoich dokumentach.

Stafan G. 31 grudnia został przewieziony do komendy powiatowej w Zagórzu. Został tam po raz pierwszy przesłuchany. - 30 grudnia 1945 roku o godz. 17 wracając z kolegą wartownikiem z gorzelni Aleksem O. byłem w stanie pijanym i nie pamiętam, abym strzelał z tego karabinu - to odręczne notatki milicjanta. Po upływie 4 godzin w mieszkaniu u siebie dowiedziałem się od kolegi, że w drodze powrotnej strzeliłem z karabinu do idących drogą dwóch Niemek, które zostały zabite - oznajmił G.

15 stycznia prokurator Sądu Okręgowego w Koszalinie zlecił śledczym milicjantom oględziny miejsca przestępstwa, przesłuchanie biegłego lekarza, który dokonał oględzin zwłok Niemek (uporczywie pisanych z małej litery) w celu ustalenia przyczyny zgonu, dostarczenie karabinu, czyli narzędzia zbrodni, wreszcie rozpytanie możliwych świadków. Trzeba było szybko działać, bowiem termin na wniesienie aktu oskarżenia upływał 29 stycznia. Tego też dnia zapadła decyzja o areszcie tymczasowym dla Stefana G. Trafił do więzienia w Koszalinie. Zanim jednak został odesłany za kraty, znów musiał złożyć zeznania. Podczas kolejnego przesłuchania po raz wtóry nie przyznał się do winy. Twardo zapewniał, że nie pamięta, by do kogoś strzelał.
Ale jasno wynika to z innych zeznań. Woźnica, naoczny świadek zabójstwa, Kazimierz K. zeznał że G. miał karbin. W drodze powrotnej zobaczyli trzy Niemki. - G. zagadnął je po niemiecku. Kiedy je minęli, strzelił. Czy kto był zabity nie wiem. Uważałem na konia. Potem G. miał się przyznać innym, że zabił i kobietę, i dziewczynkę - powiedział.

Podkreślił też, że samego momentu wystrzału nie widział. Jego koń był młody i zmęczony, nad nim trzymał pieczę. Zapewnił, że nawet nie odwrócił się, kiedy padł strzał. Za to pamiętał, że Stefan G. był bardzo pijany. Tak, że na furmankę musieli go wsadzić.

Wciąż brakowało zeznań drugiego świadka naocznego. Aleksy O., kolega Stefana z gorzelni, po zdarzeniu wyjechał. Mijały tygodnie. Czas na sformułowanie aktu oskarżenia został przesunięty. Wreszcie udało się ustalić, że Aleksy przebywa w Radomiu. I tam też został przesłuchany. Potwierdził, że w Ławinach litr spirytusu wypili we trzech. Dlatego też przysnął w drodze powrotnej. Ocknął się, kiedy usłyszał, że kolega mówi coś po niemiecku, a potem padł strzał. Obejrzałem się do tyłu. Wtenczas zobaczyłem, że dwie kobiety leżą na drodze w odległości około trzydziestu metrów od wozu relacjonował. Powiedział wtedy tylko: "Stefan, zastrzeliłeś dwie Niemki". Na co on odpowiedział, że nie zastrzelił ich, lecz że one tak nieumyślnie się zataiły. Nie zatrzymując się pojechaliśmy dalej - opisał.

Oględziny miejsca zdarzenia i zeznania lekarza potwierdziły wersję Erny, że w momencie strzału ofiary zwrócone były tyłem do mordercy. Kula przeszła przez ciało Gertrudy i trafiła jeszcze w głowę dziewczynkę. Wystrzelona została z niemieckiego karabinu Mauser.

Stefan G. miał już dość... czekania w areszcie na rozpoczęcie przewodu sądowego. W sierpniu 1946 roku złożył wniosek o zwolnienie z aresztu, bo jak argumentował - chciał wrócić już do pracy. Sędziowie przypomnieli mu jednak, jaki zarzut i jak surową karą zagrożony na nim ciąży i nie zgodzili się na to, by odpowiadał z wolnej stopy.
Na 30 sierpnia 1946 roku datowany jest akt oskarżenia. Rozprawa w Sądzie Okręgowym w Koszalinie odbyła się 28 października i tego też dnia zapadł wyrok. Sędziowie wzięli pod uwagę stan upojenia alkoholowego Stefana G. i zmienili kwalifikację czynu na artykuł 230 paragraf 1 Kodeksu Karnego z 1932 roku, czyli nieumyślne spowodowanie śmierci. Uznali oskarżonego 32-latka za winnego i skazali go za zabójstwo kobiety i dziecka na... 3,5 roku więzienia (artykuł przewidywał karę do 5 lat za kratami).

Jednak i taki wyrok Stefan G. uznał za zbyt surowy. Adwokat Juliusz Łabęcki z Koszalina 3 grudnia złożył w jego imieniu apelację. W wywodzie apelacji możemy znaleźć opinię, że wymierzona kara była "niestosunkowo surowa do winy oskarżonego", bo przecież czynu dopuścił się pod wpływem "pijackiej fantazji", a jego poczytalność była w dużym stopniu zmniejszona. "Sąd przy wymiarze kary przyjął jako obciążającą jego winę tę okoliczność, że oskarżony miał umiejętność obchodzenia się z bronią, że zabrał ją niepotrzebnie w drogę i że wskutek jego lekkomyślnego działania spowodował wypadek. Okoliczności te nie mogą być argumentem uzasadniającym surowszy wymiar kary." Adwokat wniósł o zawieszenie kary.

Sąd Apelacyjny w Gdańsku wyrok koszalińskich sędziów uznał jednak za zasadny i apelację oddalił.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gk24.pl Głos Koszaliński