Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ich szczęście RUNĘŁO razem z halą

Irena Boguszewska [email protected] Współpraca Zbigniew Marecki
– Tata zginął, bo kochał gołębie – powiedział nam rok temu, tuż po tragedii, Romek Kucharski z Będzinka. Wtedy on i jego siostra Nela pokazali nam gołębie swojego ojca Witolda, który zginął w katastrofie budowlanej.
– Tata zginął, bo kochał gołębie – powiedział nam rok temu, tuż po tragedii, Romek Kucharski z Będzinka. Wtedy on i jego siostra Nela pokazali nam gołębie swojego ojca Witolda, który zginął w katastrofie budowlanej. Irena Boguszewska
Dlaczego on? Czy musiał zginąć? Chociaż od zawalenia hali wystawowej w Katowicach minął rok, rodziny ofiar ciągle zadają sobie te pytania.

Witold Kucharski z Będzinka, zapalony hodowca gołębi, pojechał na wystawę z kolegą z Białogardu. Do domu już nie wrócił. Osierocił żonę i czworo dzieci, w tym dwoje kilkunastoletnich.
- Chyba nigdy się z tym nie pogodzę - mówi jego żona Lidia. - Inaczej przyjmuje się śmierć bliskiej osoby po długiej chorobie, a inaczej, jak umiera nagle, niespodziewanie, bez sensu. Bo ktoś czegoś zaniedbał.

Przecież ktoś zawinił
Sama musi podejmować decyzje, które wcześniej należały do męża. Pan Witold przed wyjazdem rozpoczął remont domu. Kupił panele do położenia na podłogach. Zrobił już własnoręcznie w pokoju piękny kominek. Na nim stoją puchary zdobyte przez niego na zawodach dla gołębi.

- Teraz remont jest na mojej głowie - mówi pani Lidia. - Panele leżą już na podłodze, ale dużo jeszcze pozostało do zrobienia. To jednak nie jest ważne. Jakoś sobie poradzę. Najgorzej, że wciąż myślę, jakby było, gdyby to się nie stało i dlaczego się stało, dlaczego on zginął - zwierza się.

Lidia Kucharska nie jest osobą zawziętą. Chciałaby się jednak dowiedzieć, dlaczego doszło do tej katastrofy i kto jest za nią odpowiedzialny. W telewizji usłyszała tylko, że ktoś został aresztowany.

- Nie otrzymałam dotąd żadnego oficjalnego pisma na temat przyczyn katastrofy - mówi. - Przyszło tylko jedno z prokuratury, o umorzeniu postępowania w sprawie okradzenia męża. Słyszałam o śniegu, o złym projekcie, o złych materiałach, zaniedbaniach, oszczędnościach. Zastanawiam się, czy ktoś bez wyobraźni i bez sumienia zdecydował się poczynić oszczędności podczas budowy i przez to naraził zdrowie i życie tylu osób?

Gołębiami zajęły się dzieci

Witold Kucharski miał 120 gołębi. Wybudował dla nich dwa gołębniki. Teraz zostało w nich tylko 30 ptaków. Zajmuje się nimi syn Romek. Pomaga mu siostra Nela, a nad wszystkim czuwa ich mama.

- Zmniejszyliśmy stado, bo brakuje czasu, aby aż tyle ich oporządzać - mówi pani Lidia. - Syn wybrał gołębie, które chciał mieć. Najwartościowsze oddał znajomym gołębiarzom, aby się nie zmarnowały, część sprzedał.
Zamiłowanie do gołębi po zmarłym tragicznie ojcu przejęła też Joanna, córka

Leszka Pałaca z Łeby. Wróciła do domu z Anglii, gdzie studiowała na Oksfordzie.
- Część ptaków sprzedała, a resztą opiekuje się nadal. Nasi przyjaciele, Mirek Łagud i Michał Klassa, wprowadzili ją w tajniki hodowli i jakoś sobie radzi - mówi pani Zofia, wdowa po Leszku Pałacu.

Ludzie podtrzymują mnie na duchu

Łebianin miał zaledwie 56 lat, gdy zginął pod gruzami hali. Zaraz po tragedii pani Zofia doświadczyła wiele dobrego od ludzi, zarówno tych na stanowiskach, jak i zwykłych mieszkańców Łeby.

Teraz syn, który wrócił z Dublina, pomaga jej w prowadzeniu sklepu, wdowa otrzymała także rentę rodzinną: 520 zł. - Jakoś sobie radzę, ale znam matki, które po tragicznej śmierci mężów zostały z dziećmi bez środków do życia. Renty powinny być wyższe, bo w końcu nasi mężowie nie spowodowali tej katastrofy, ale byli jej ofiarami bez winy - podkreśla pani Zofia.

Jeszcze gorzej wygląda sprawa ewentualnego odszkodowania ze strony spółki Międzynarodowe Targi w Katowicach - właściciela zawalonej hali. Obietnice pomocy prawnej spełzły na niczym. Rodziny ofiar muszą walczyć same. Nie jest to proste, bo trudno znaleźć prawników, którzy podjęliby się tej sprawy.
Rozpacz wraca podczas kolejnych rocznic ślubu, urodzin czy imienin, które obchodziła z mężem. Boże Narodzenie było najsmutniejsze w jej życiu. Żeby nie być sama z myślami, pani Zofia zaangażowała się w działalność Stowarzyszenia Kobiet Aktywnych.

- To taka lokalna organizacja pań, które razem chcą coś robić i przebywać w swoim towarzystwie. Szydełkujemy, robimy na drutach albo po babsku gadamy przy cieście - opowiada pani Zofia. - Tylko dzięki temu znalazłam w sobie siłę, aby pojechać na wystawę gołębi do Oliwy w Gdańsku i wziąć udział w nabożeństwie za ofiary tragedii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!