Kontrolerzy ze Szczecina badali dokumentację Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Koszalinie za lata 2010-2012. Bardzo długą listę zarzutów spisali w kilkudziesięciostronnicowym wystąpieniu pokontrolnym. Najważniejsze to zlecanie pracownikom, w ramach umowy zlecenia, wykonywania badań, które powinni wykonywać w ramach obowiązków. - Pieniądze pozyskane z tego tytułu były wykorzystywane niezgodnie z prawem, na wypłatę wynagrodzeń - mówi Agnieszka Muchla, rzeczniczka Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie.
Nieprawidłowości dotyczyły ok. 140 tys. zł z badań zleconych, które, według kontrolerów, w całości powinny zostać odprowadzone do budżetu państwa. Dodatkowo uznali oni, że niektórzy pracownicy byli wynagradzani podwójnie za tę samą pracę. - W 2010 roku, za który stwierdzono nieprawidłowości, obowiązywały inne przepisy i działaliśmy zgodnie z nimi - broni się Ewa Betlewicz-Dawidziuk, p.o. dyrektora sanepidu. - Wykładnia kancelarii sejmu pozwalała na wykonywanie dodatkowych badań w ramach dochodów własnych oraz przeznaczanie ich na płace dla pracowników. Według przepisów pieniądze nie stanowiły dochodów budżetu państwa, a dochody własne stacji, więc nie nastąpiło naruszenie ustawy o finansach publicznych. Od czasu zmiany przepisów (w 2011 r. - red.), wszystkie dochody są odprowadzane do budżetu.
Panią dyrektor zarzuty dziwią, tym bardziej że w grudniu 2010 r. kontrola w tym samym zakresie zakończyła się wynikiem pozytywnym dla koszalińskiej stacji. Przypomina też, że koszaliński sanepid jest jedynym w regionie, który na siebie zarabia.
UW nie uznał jednak wyjaśnień i podtrzymał zarzuty. Podobnie uczynił w przypadku pozostałych wątpliwości, wśród których znalazło się zaciąganie przez stację zobowiązań finansowych powyżej posiadanych pieniędzy. Ewa Betlewicz -Dawidziuk podkreśla, że stacja musiała to robić, żeby nie wstrzymywać badań. - Zrobiliśmy to jednak na poczet rezerwy celowej zagwarantowanej z budżetu centralnego - zaznacza.
Inny zarzut, to zbyt duża liczba wyjazdów służbowych. Zwłaszcza zastępcy dyrektora ds. ekonomiczno-administracyjnych. - Delegacje często następowały w odstępach jedno- dwudniowych do tych samych lub blisko sąsiadujących ze sobą miejscowości - wskazują kontrolerzy, zarzucając sanepidowi niegospodarność.
Szefowa stacji zapewnia, że wszystkie wyjazdy były uzasadnione: - Zdarzało się, że dyrektor musiał podwozić pracowników na badania swoim prywatnym autem, gdyż wszystkie służbowe były zajęte. Poza tym często kazano mu jeździć na rozmaite spotkania w regionie oraz do Szczecina na polecenie dyrekcji wojewódzkiego sanepidu.
Kontrola dopatrzyła się też m.in. nieprawidłowości w zakupie służbowego auta dla stacji. Chodzi o dopuszczenie i wybór oferty, niespełniającej formalnych wymogów (klimatyzacja jednostrefowa zamiast dwustrefowej). Pomniejsze uwagi dotyczyły polityki kadrowo-- płacowej, nieaktualnych regulaminów, braków w dokumentacji osobowej, dofinansowania kształcenia pracownika niezgodnie z zakresem czynności służbowych czy nieprawidłowej ochrony danych osobowych.
- Większość zarzutów to drobne uchybienia, a te poważniejsze nie znajdują pokrycia w rzeczywistości lub są bezpodstawne, bo nie uwzględniają obowiązujących w danym czasie przepisów - uważa p.o. dyrektora stacji.
Nieoficjalnie mówi się, że władze województwa szukają na koszaliński sanepid przysłowiowego haka, aby ograniczyć jego działanie lub nawet zlikwidować. Te jednak zaprzeczają. - Nigdy nie było planów dotyczących likwidacji stacji w Koszalinie - wręcz przeciwnie, kontrola i wyeliminowanie nieprawidłowości ma usprawnić zarządzanie - zapewnia Agnieszka Muchla.
Częściowo jej słowom może przeczyć fakt, że od lutego odebrano koszalińskiemu sanepidowi możliwość wykonywania niektórych badań. - Ta decyzja z pewnością zmniejszy wypracowywane przez nas środki, ale jest jeszcze za wcześnie, by ocenić jak wpłynie na funkcjonowanie stacji - podkreśla Ewa Betlewicz-Dawidziuk.
Władze województwa przesłały wyniki kontroli prezydentowi Koszalina (formalnie jest pracodawcą dla Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego) i czekają na odpowiedź czy i jakie działania zamierza podjąć w związku z nieprawidłowościami. Pytają też, czy podtrzymuje zamiar powołania Ewy Betlewicz-Dawidziuk na stanowisko Państwowego Inspektora Sanitarnego (jednoznaczne z funkcją dyrektora stacji). - Ja znam pracę pani dyrektor z innej strony, choćby po głośnym zatruciu salmonellą w przedszkolu, i oceniam ją bardzo pozytywnie - mówi Piotr Jedliński, ale podkreśla: - Finanse to inna sprawa, więc przed podjęciem jakichkolwiek decyzji, musimy dokładnie przeanalizować wyniki kontroli. Zasięgniemy także opinii inspektora wojewódzkiego.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?