Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od 15 roku życia jest sparaliżowany. W tym roku wydał powieść "Szczygieł"

Iwona Marciniak
Zbyszek Nowak z mamą Haliną, która zmarła w 2006 r.
Zbyszek Nowak z mamą Haliną, która zmarła w 2006 r. archiwum prywatne
„Szczygieł” to tytuł powieści. Jej autor to kołobrzeżanin, Zbigniew Nowak. Opowiada o chłopaku, który rok przed maturą, na wakacjach, skoczył na główkę do wody. Złamał kręgosłup. Autor ponad 500 – stronicowej powieści pisał ją trzy lata. Stukając ołówkiem w klawiaturę.

Jak się pisze 570-stronicową powieść, leżąc, walcząc z niedowładem ciała?

- Trzy lata. Po 3 -4 godziny dziennie. Często nocami. Z przerwami na święta. Na komputerze, w popularnym edytorze. Stukając w klawiaturę ołówkiem wciśniętym w dłoń, albo przy pomocy trackballa, czyli dużej, odwróconej, komputerowej myszy. Zresztą ja nie napisałem 570 stron. Napisałem tysiąc. To mój wydawca – warszawskie Wydawnictwo Bis – zasugerował, żeby tekst o połowę skrócić.

Bolało?

Oj, bardzo (śmiech). Jak cięcie bez znieczulenia. Ale dostałem sugestię żeby zdynamizować akcję. Myślałem, że gdy akcja będzie się toczyć powoli, to oddam, jak żmudna jest rehabilitacja, proces leczenia. Ale teraz uważam, że skrócenie wyszło książce na dobre.

Pełny tytuł powieści brzmi: „Szczygieł. Skok, który zmienił
życie…”. „Oparta na faktach powieść obyczajowa”- czytamy w słowie od wydawcy. Szczygieł to Pan?

- Mówmy sobie po imieniu, dobrze? Będzie prościej. Czy Szczygieł to ja? I tak, i nie. Tak nazywał mnie pewien dość despotyczny pielęgniarz oddziałowy, kiedy po wypadku trafiłem na neurochirurgię. Tam mnie operowano, odbarczono złamany kręgosłup. Ta operacja uratowała mi życie. Choć wtedy,w1973 r., 98 procent podobnych przypadków kończyło się śmiercią. Dwóm procentom udawało się przeżyć do roku. Taką informację usłyszeli rodzice. Książkowy Szczygieł jest trzy lata starszy, gdy wykonuje ten swój skok na główkę. Ja nie skoczyłem.

Co się stało?

- Jako dzieciak wymyśliłem sobie, że będę mieszkał w lesie. Przełamałem opory rodziców i poszedłem do Technikum Leśnego w Warcinie.To była pierwsza klasa, miałem niecałe 15 lat. Podczas zajęć pozalekcyjnych kolega wywrócił spróchniały pień, opierający się o inne drzewa. Ten pień się złamał. Jego fragment trafił mnie w szyję. Na skutek uderzenia moje kręgi szyjne zadziałały jak gilotyna. Nastąpił uraz rdzenia. Pamiętam, że tuż po wypadku nagle znalazłem
się ponad konarami i patrzyłem z góry na siebie leżącego w dole
i na przerażonych kolegów. Ocknąłem się na ziemi, jednak wśród żywych. Trafiłem do szpitala w Słupsku. Potem do Rehabilitacyjno –Ortopedycznego Klinicznego Szpitala słynnego profesora Wiktora Degi w Poznaniu. Tam zaczęła się moja rehabilitacja, która trwa do dziś.

Masz czterokończynowy niedowład. Ale mimo tego, że jako nastolatkowi, wywrócił ci się cały świat, świetnie zdałeś maturę.

- I chciałem iść na prawo! Ale Kołobrzeg nie współpracował jeszcze wtedy z żadną uczelnią. Myślałem Poznaniu, ale musiałbym się tam fizycznie pojawiać. A mimo zaangażowania moich rodziców, rodziny, byłoby to niemożliwe. Wtedy nie tylko dostępu do Internetu, ale i komputerów nie było. Musiałem zrezygnować .

Co takiego wydarzyło się przez te cztery lata od wypadku, że chłopak, który ledwie uciekł śmierci, o wyjątkowo bystrym umyśle, ale prawie niewładnym ciele ,uwierzył, że gdyby nie pewne przeszkody natury logistycznej, mógłby studiować?

- To zasługa moich rodziców. Zawsze traktowali mnie jak zdrowego. Mamusia i ojczulek. Celowo zdrabniam, bo w moim wieku nie wstydzę się miłości. Ja wiedziałem, że oczekują ode mnie, że coś ze sobą zrobię. Pisałem wtedy dużo listów. W ogóle byłem rozpisany. Moi rodzice spodziewali się, że pewnie prędzej, czy później napiszę książkę. Zresztą jak się przez tyle lat patrzy na ścianę pełną książek, podjęcie własnej próby jest chyba raczej nieuniknione (uśmiech). Gdy zacząłem pisać, nikomu, poza najbliższymi, o tym nie powiedziałem.

Gdy miałeś gotowe tysiąc stron, po prostu rozesłałeś je po wydawnictwach?

- Wcześniej przeżywałem wielkie rozterki i emocjonalną huśtawkę. Dochodziłem do wniosku, że to moje pisanie nie jest nic warte. Potem, że jednak wybitne (śmiech). Pierwszym, które odpowiedziało, było Wydawnictwo Bis. Porozmawialiśmy telefonicznie, mailowo i podpisaliśmy umowę.

Powiedziałeś, że jesteś niepełnosprawny?

- Nie. Nie pisałem też tego rozsyłając swój tekst. Uważałem, że jeśli jest dobry, to sam się obroni. Ale z czasem w wydawnictwie sami się domyślili, wnioskując z masy szczegółów, że sporo tam wątków autobiograficznych.

O czym jest ta książka?

- Rozgrywa się w ciągu 3-4 lat. To losy chłopaka, który walczy z przeciwnościami losu. To opowieść o rodzinie, przyjaciołach, otoczeniu...

Które się sprawdza, albo nie

- Tak. Choroba weryfikuje przyjaźnie. Choć to, że ludzie zdrowi często odwracają się od niepełnosprawnych, niekoniecznie jest tylko winą tych zdrowych. Był czas, że ja sam bardzo się zamykałem. Nie chciałem się pokazywać. Zresztą wtedy ludzie inaczej niż teraz reagowali na osobę niepełnosprawną. Dużo czasu minęło zanim pokazałem się w miejscu publicznym.

Ile? Rok, dwa od wypadku?

- No nie. Minęło 20 lat, gdy po raz pierwszy, podczas rehabilitacji w Cieplicach, pojechałem z kolegą pchającym mój wózek do sklepu papierniczego po wieczne pióro. Wtedy się przełamałem. Dotąd oczywiście miałem znajomych. Nawet nawiązałem przyjaźnie. Ale unikałem świata zewnętrznego. Był też czas gdy chorowałem na depresję. To żadne tam obniżenie
nastroju. To ból całego ciała, bezsenność.

Co różni cię od Szczygła?

- Szczygieł chodzi. Jego ciężka walka o zdrowie kończy się sukcesem. Widziałem może ze trzy podobne przypadki w trakcie swoich wizyt w szpitalach. "Kręgosłupy", jak nas nazywano, które po intensywnej rehabilitacji zaczynały chodzić.

Dla kogo napisałeś tę powieść?

- Przede wszystkim dla siebie. Może żeby pozbyć się jakiegoś balastu, uświadomić sobie, że ci ludzie, którzy przy mnie zostali, to prawdziwi przyjaciele. Tuż po wypadku taka książka bardzo by mi się przydała. Może komuś pomoże? Ja nigdy nie traciłem nadziei. Wiedziałem, że będę kiedyś pracować i był czas, gdy miałem swoją firmę. Robiłem grafiki, exlibrisy, wzory papierów firmowych itd. Chciałbym do tego wrócić. Nie tracę nadziei i na poprawę zdrowia. Mamy przecież taki postęp w medycynie. Myślę też o rodzinach osób chorych, bo uważam, że stokroć ciężej im znosić ich chorobę, zwłaszcza będąc rodzicem. Może dobrze, żeby przeczytali co czuje bliska im osoba chora. W końcu nie o wszystkim się mówi. Szczerze mówiąc, nie miałbym też nic przeciwko temu, żeby mojego "Szczygła" przeczytali studenci rehabilitacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!