Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od zera do bohatera

Maciej Białek "Życie Warszawy"
Michał Listkiewicz.
Michał Listkiewicz. Kuba Kamiński
Michał Listkiewicz, wyszydzany przez kibiców działacz, wraca jako zbawca polskiej piłki.

Czy można być jednocześnie najbardziej opluwanym działaczem polskiej piłki i jej mężem opatrznościowym? Przypadek Michała Listkiewicza pokazuje, że jak najbardziej! Nie ma innego człowieka w naszym futbolu, który po bolesnym upadku tak szybko stawałby na nogi.

- Jak będę postrzegany przez historię? Dobrze i źle... - mówi o sobie Listkiewicz, 54-letni prezes PZPN, rządzący polskim futbolem nieprzerwanie od 1999 roku.

Trudno o bardziej niejednolity rys historyczny w naszej piłce. Z jednej strony człowiek, który firmował swoją twarzą skorumpowany i znienawidzony związek, ale z drugiej np. najbardziej utytułowany polski sędzia w historii. Jedyny, który dostąpił zaszczytu występu w wielkim finale mistrzostw świata: jako arbiter liniowy w 1990 roku we Włoszech.

- W czasie mojej prezesury polscy piłkarze dwukrotnie awansowali do finałów mundialu. Zorganizowaliśmy w Wielkopolsce wzorowe mistrzostwa Europy do lat 19 (w lipcu 2006 roku - przyp. red.), uznane za najlepsze tego typu w historii. No i po raz pierwszy otrzymaliśmy prawo organizacji "dorosłych" mistrzostw Europy - wylicza Listkiewicz.

Fascynacja Dzierżyńskim
"Listek" w polskim futbolu pojawił się już w 1973 roku, gdy postanowił zostać sędzią. Cztery lata później rozpoczął 10-letnią współpracę z katowickim dziennikiem "Sport".

Zasłynął m.in. korespondencją z Moskwy, gdy pisał: "Chyba każde polskie dziecko wie coś o postaci Feliksa Dzierżyńskiego, wybitnego rewolucjonisty, bliskiego współpracownika Lenina. Sądziłem, że i ja wiem o nim niemało. Musiałem jednak przeżyć chwile wstydu...". Wstydził się za to, że nie wiedział o "wielkiej miłości Dzierżyńskiego do dzieci i założonego dla nich klubu Dynamo".

Od 1989 roku piął się po szczeblach PZPN-owskiej hierarchii, by ostatecznie dziesięć lat później zasiąść na samej górze. Został prezesem w szczególnym momencie - kibice i dziennikarze domagali się odejścia wszechmocnego "Magnata", czyli Mariana Dziurowicza.

Potężnego działacza ze Śląska, kojarzonego z partyjnym betonem w strukturach piłkarskiej centrali. Młody i prężny Listkiewicz jawił się jeśli nie jako wybawiciel, to przynajmniej pierwszy od dawna prezes-menedżer.

- Zrobię wszystko, żeby PZPN odzyskał wizerunek wiarygodnego i uczciwego związku - mówił wówczas. Czas pokazał, jak puste były to słowa.

Dziwny związek
Upadek wizerunku prężnego reformatora następował powoli, ale systematycznie. Listkiewicza coraz częściej łączono ze sprawami, które nie przynosiły mu chwały.

W 2003 roku "Rzeczpospolita" poinformowała o związkach prezesa ze spółką budowlaną POL-WAZ, której miał być lobbystą. Oficjalnie pełnił funkcję pełnomocnika zarządu ds. inwestycji. Miesięcznie kasował za to 14,7 tys. zł - od maja 2000 r. do września 2001 r.

Po krótkim czasie sprawa przycichła i "Listek" znów, choć tym razem bez poklasku mediów, został wybrany na prezesa PZPN. Kolejna kadencja okazała się jednak drogą przez mękę.

Pasterz stada czarnych owiec
W maju 2005 roku policja aresztowała złapanego na gorącym uczynku (w czasie przyjmowania łapówki) znanego sędziego Antoniego F. W środowisku zagrzmiało, ale Listkiewicz zbagatelizował sprawę.

- To tylko jedna czarna owca w wielkim stadzie - powtarzał. Dziś, po aresztowaniu prawie 80 osób (głównie sędziów i działaczy), żałuje tamtych słów.

- Do tej pory nie mogę uwierzyć, jak byłem naiwny. Po co mówiłem takie rzeczy? Z jednej czarnej owieczki zrobiło się pokaźne stadko - przyznaje z rozgoryczeniem.

Wraz z każdym kolejnym aresztowaniem nasilały się ataki na prezesa. Od niewybrednych i brutalnych do bardziej cywilizowanych. Kilka miesięcy temu jeden z bulwarowych dzienników zamieścił zdjęcie Listkiewicza z jego czworonogiem załatwiającym na trawniku potrzebę fizjologiczną.

Zrobiono z tego skandal ("prezes nie sprząta po swoim psie!"). Z kolei jedna z firm bukmacherskich przyjmowała zakłady, czy prezes PZPN trafi do więzienia. Za jedną postawioną złotówkę można było wygrać... tylko 1,5 zł.

- Prezesura PZPN jest w Polsce bardzo publiczną funkcją. Moim zdaniem, za bardzo. Mam nadzieję, że fotoreporterzy przestaną mi towarzyszyć w chwilach prywatności - apeluje teraz Listkiewicz.

Niestety, chwilami wiało grozą. - Moja rodzina jest zastraszana, pobito mojego syna Kacpra i zbezczeszczono grób mojej mamy (aktorki i reżyserki Olgi Koszutskiej, zamordowanej w 2002 roku przez narkomankę) - wspominał kilka miesięcy temu.

- Wówczas przeżywałem największe chwile zwątpienia. Bałem się wyjść na ulicę - dodaje dzisiaj Listkiewicz.

Prawie jak Lenin

W wywiadzie z sierpnia 2005 roku dla "Gazety Wyborczej" ówczesny prezes GKS Katowice Piotr Dziurowicz (syn wspomnianego Mariana, zmarłego pięć lat temu) zrzucił na Listkiewicza winę za całe zło w polskim futbolu:

- To on ponosi największą winę za całkowity brak nadzoru nad tym, co się dzieje w polskiej piłce. Musi być tu na miejscu, podejmować decyzje. Niestety, gdy pojawiają się problemy, to wyjeżdża i chowa głowę w piasek.

- Może faktycznie zbyt często wyjeżdżałem za granicę. Nie pilnowałem wszystkich spraw. W ogóle mam wrażenie, że byłem naiwny, wierzyłem zbyt wielu ludziom - przyznaje teraz Listkiewicz. - Niepotrzebnie stałem się jedyną twarzą tego związku. Było trochę jak w powiedzeniu: "Myślę partia, mówię Lenin".

Warto było
Od środy 18 kwietnia Listkiewicz może triumfować. Nikt, kto go wcześniej krytykował, nie odważy się (przynajmniej teraz) powiedzieć złego słowa. Trudno nie docenić koneksji i znajomości "Listka" w kontekście przyznania nam organizacji Euro 2012.

- Zabrakło mi słowa "przepraszam" ze strony kilku osób - przyznał rzecznik prasowy związku Zbigniew Koźmiński, komentując triumf Listkiewicza w stolicy Walii.

- Jak widać, warto było przetrwać na stanowisku szefa związku. Mimo wdeptywania mnie w ziemię - wypomina prezes PZPN. Wypomina, ale... wspaniałomyślnie przebacza. - Jestem łagodnie nastawiony do bliźnich, nie noszę w sobie urazy - twierdzi.

Wrodzona dyplomacja? Pewnie tak, ale z drugiej strony... naprawdę nie sposób nie lubić Listkiewicza. Dziennikarze wiedzą, że to prywatnie bardzo sympatyczny człowiek. Jeden z tych, którzy w chwili opluwania otwierają parasol i mówią, że pada deszcz.

Listkiewicz znów ma swoje pięć minut. - Przyznanie nam Euro to czwarty pod względem znaczenia sukces Polski na świecie. Po wyborze Karola Wojtyły na papieża, roli Lecha Wałęsy w upadku komunizmu i wstąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej - twierdzi trener Bogusław Kaczmarek, współpracownik selekcjonera reprezentacji Leo Beenhakkera.

Dzisiaj "Listek" nie boi się wyjść na spacer. - Gdy w czwartek rano wyprowadziłem swojego psa, podeszła do mnie jakaś elegancka starsza pani i bardzo podziękowała za Euro - opowiada Listkiewicz. - Odpowiedziałem jej: "Proszę bardzo"...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!