Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złowrogi cień sepsy

Cezary Sołowij [email protected]
Przedszkole, do którego chodził Damian zostało zamknięte.
Przedszkole, do którego chodził Damian zostało zamknięte. Radek Koleśnik
Cały Świdwin pogrążony w żałobie po śmierci małego chłopca. Złowroga cisza atakuje od wejścia. Zwykle panuje tu gwar.

SEPSA

SEPSA

Posocznica, nazywana też sepsą, jest to ciężka, często gwałtowna reakcja zapalna organizmu na zakażenie. Nierzadko kończy się śmiercią, ponieważ trudno rozpoznać ją we wczesnym stadium. Choroba prowadzi do niewydolności narządów wewnętrznych, zaburzeń krzepnięcia krwi. Może wystąpić u ludzi w każdym wieku. Pierwsze objawy to zwykle wysoka gorączka, szybszy oddech, ogólne osłabienie i rozbicie. Z czasem na ciele pojawiają się wybroczyny krwotoczne, które powinny być sygnałem, że chory natychmiast wymaga fachowej pomocy. Chorobie sprzyja spadek odporności organizmu. Na zakażenia szczególnie narażeni są chorzy po zabiegach operacyjnych, po przeszczepach, cierpiący na schorzenie przewlekłe, a także osłabieni z różnych innych powodów. Posocznica najczęściej wywoływana jest zakażeniami bakteryjnymi - gronkowcami, paciorkowcami, pneumokokami, meningokokami. Przeciwko meningokokom A i C oraz pneumokokom można się zaszczepić, ale w Koszalinie w aptekach obecnie nie ma żadnych szczepionek.
Śmiertelny przypadek sepsy, której ofiarą stał się sześciolatek ze Świdwina, spowodowany był prawdopodobnie przez paciorkowce.
W Opolskiem przyczyną licznych zachorowań na sepsę i dwóch zgonów były meningokoki. One także wywołały serię zachorowań w Zachodniopomorskiem przed dwoma laty. Kilka przypadków również zakończyło wówczas śmiercią.
(ala)

Gdy w miasteczku gruchnęła wieść, że Damian ma sepsę, rodzice w popłochu zabierali dzieci z przedszkola.

Budynek Przedszkola nr 1 w Świdwinie. Zwykle wieszaki w szatni uginają się od ubrań, a gwar zagłusza myśli. Teraz cisza aż dźwięczy w uszach. Hol pusty, sale też. Żadnego dziecka. Tylko dorośli, którzy wskazują nam drzwi do gabinetu dyrektor, Jolanty Helwig. Przymknięte drzwi, zza których dobiega kobiecy głos.

- Sepsa wykluczona? - upewnia się. - Przynajmniej meningokowa. Tak?! - nie dowierza. - Rodzice panikują - podnosi głos. Czasami trudno jej opanować emocje. - Oczywiście, że uspokajam - wyjaśnia rozmówcy. Po chwili kończy rozmowę.

- Przepraszam, właśnie rozmawiałam z naszym sanepidem. Jesteśmy w stałym kontakcie. Taka tragedia... - mówi.

Dzień, który chciałoby się zapomnieć
Wtorkowy poranek nie zapowiadał tragedii.

- W czasie całej mojej pracy takiego dnia jeszcze nie mieliśmy - przyznaje dyrektor.
- A przyszłyśmy do pracy po świętach w radosnych nastrojach.

Kiedy w mieście rozeszła się wieść o śmierci chłopca z powodu sepsy, drzwi do przedszkola się nie zamykały. Kto żyw biegł po dziecko.
- Rozumiem rodziców - przyznaje pani dyrektor. - Plotki były tak niesamowite, że nawet wstyd je przytaczać - ucina rozmowę na ten temat. Telefon w jej gabinecie dzwonił bez przerwy.

- Nie kryli strachu. Mówili wprost, że boją się zostawić dzieci i nie będą na razie przyprowadzić ich do nas - wspomina.

Jak ich nie rozumieć, skoro ona sama też się bała. Kiedy usłyszała o tragedii Damiana, chwyciła za słuchawkę i zadzwoniła do pobliskiego sanepidu. - Czy musimy zamykać? Będzie jakaś kwarantanna? - pytała. - Bałyśmy się także o siebie. O swoich bliskich - przyznaje.

Zapanował strach
- Rodzice szukają u nas rady. Przed chwilą rozmawiałam z mamą, która pytała mnie, czy jak córka miała grypę przed świętami, to powinna ją przyprowadzić do przedszkola. Odradzam im - podkreśla.

- Powtarzam bez przerwy, że jeżeli dziecko jest przeziębione lub przeszło niedawno chorobę, to lepiej niech zostanie w domu. Oczywiście to wybór rodziców. Niczego nie narzucamy. Ale rozumiemy ich strach. Wynika z niewiedzy, co się tak naprawdę stało.

Na szczęście informacje z godziny na godzinę są coraz bardziej uspokajające. O ile tak można powiedzieć w tej sytuacji - zamyśla się.

Damian zaczął chodzić do przedszkola od września ubiegłego roku. Rodzice przyprowadzali go do obowiązkowej zerówki - pięciogodzinnej. Pięć razy w tygodniu wdrapywał się na pierwsze piętro i tam zaczynał poznawać cyfry i litery. Dzisiaj, kilka godzin po jego śmierci, sala jest pusta.

- My zapomnimy, pogodzimy się z jego nieobecnością. Jego rodzice jeszcze długo nie lub wcale - rozgląda się dyrektorka stojąc pośrodku pustej sali, gdzie o tej porze powinny trwać zajęcia. Nikt z personelu nie chce nam opowiedzieć o malcu ani o jego rodzicach.

- Jakim był chłopcem? O czym marzył? Bez zgody rodziców nie odpowiem na te pytania. A teraz nawet nie śmiem ich o to spytać. Każde pytanie rozdrapie tę ranę - tłumaczą.

Zaczęło się od ospy

Lekarz pierwszego kontaktu z miejscowej przychodni 5 kwietnia badał chłopca. Stwierdził wietrzną ospę.

- Zrobiłam, co do mnie należało. Jednak osad pozostaje. Nie da się przewidzieć wszystkich komplikacji. U nas obecnie panuje epidemia wietrznej ospy. Codziennie kilkoro dzieci na to choruje. Stało się i jest mi z tym trudno - wzdycha.

- Widziałam go tylko tego jednego dnia. Objawy jednoznacznie wskazywały na tę właśnie chorobę. To była wietrzna osoba - powtarza.

- A powikłania spowodowały wewnętrzne zakażenie i tę tragedię - tłumaczy.
Przez kilka dni Damian bawił się w domu. Osoby, z którymi miał w tym czasie kontakt, teraz są pod obserwacją sanepidu.

To rodzice, starsza o dwa lata siostra, członkowie rodziny i znajomi, którzy w święta przebywali w gościnie w jego domu. Każdy z nich mógł być potencjalnym "nosicielem". Każdy też może być potencjalnym chorym.

Alarm w Świdwinie
W świdwińskim sanepidzie od dwóch dni nikt nie jest w stanie powiedzieć, o której skończy pracę. Telefony dzwonią bez przerwy: zwierzchnicy, lekarze, koledzy z innych stacji sanepidu, a także zwykli, przestraszeni ludzie.

Halina Głowacka, zastępująca kierownika stacji, ze stertą papierów pod pachą przemierza korytarz. W jednym pokoju zostawi jakieś dokumenty, od innych weźmie nową stertę dokumentów. Przybywa opinii i ekspertyz. Każda jest ważna, bo zbliża do wyjaśnienia przyczyn tragedii i uchronienia przed nią innych.

- Kto ma teraz wolną linię? Proszę przerwać wszystkie rozmowy - apeluje o odłożenie słuchawek telefonicznych. - Ja muszę mieć wolną linię. Teraz są ważniejsze sprawy - przypomina.

Zaczęli działać natychmiast, jak dowiedzieli się o tragedii. Mają odpowiednie procedury nawet bez potwierdzenia rodzaju zakażenia. Pierwsze skojarzenie? Meningokoki! Tego się najbardziej boją.

Natychmiast ustalają bezpośrednie kontakty dziecka: rodzinę, osoby, które przez ostatnie dni miały z nim do czynienia. W sumie naliczyli trzynaście osób: dziesięć dorosłych i troje dzieci.

Analiza tragedii
Żeby stwierdzić, co było przyczyną zakażenia, trzeba pobrać wymaz z gardła i nosa. We wtorek, jeszcze przed południem, próbki trafiają do laboratorium w Szczecinku.

Pierwsza ekspertyza. W wymazach stwierdzono paciorkowca z grupy A. Też może spowodować posocznicę i zabić. Choć ta choroba jest nieporównywalnie łagodniejsza niż posocznica meningokokowa.

O godzinie 15.30 spotykają się z rodzicami 23 dzieci, które z Damianem chodziły do zerówki. Zdenerwowani ludzie dowiadują się, że faktycznie może to być posocznica. Pracownicy sanepidu równocześnie Informują lekarzy pierwszego kontaktu o sytuacji i tłumaczą, co mają zrobić.

- Powiedzieliśmy rodzicom, że jeżeli to łagodniejsza odmiana posocznicy wywołana przez paciorkowca, to leczenie antybiotykiem powinno wystarczyć. Oczywiście wszystkie dzieci i inne osoby muszą być pod stałą kontrolą lekarską - podkreśla Halina Głowacka.

Wszyscy czekają na wyniki sekcji zwłok chłopca. W koszalińskim szpitalu dochodzi do niej w środę po południu. Kilka godzin później dociera komunikat.
- Z badań krwi zmarłego chłopca wynika, że śmiertelne zakażenie spowodował najprawdopodobniej paciorkowiec typu A - mówi Renata Opiela, rzecznik wojewódzkiej stacji sanepidu w Szczecinie.

- Nasze działania osłonowe nadal będę prowadzone. Osoby z grupy mającej kontakt z chłopcem są pod stałą obserwacją lekarską. Ta informacja powinna jednak uspokoić najbliższe środowisko dziecka. Najprawdopodobniej doszło do zakażenia przez skórę. Najprawdopodobniej jakiś ropień - zastanawia się Renata Opiela.

- Meningokoki są niebezpieczne, bo do zakażenia nimi dochodzi drogą kropelkową. Paciorkowcem o wiele trudniej się zarazić - uspokaja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!