Dramat rozegrał się na trasie wlotowej do Szczecinka (ulica Szczecińska, fragment drogi krajowej nr 20) w piątkowy wieczór. Kierowca forda mondeo, którym jechało pięcioro młodych ludzi (20-23 lata), prawdopodobnie po wyprzedzeniu innego auta, stracił kontrolę nad pojazdem. Ford zjechał na lewą stronę jezdni, wpadł na chodnik i skosił latarnię. Następnie uderzył w barierkę ochronną i koziołkując osunął się na przydrożną skarpę. Stąd samochód spadł jeszcze kilka metrów na dno kanału płynącego do pobliskiego jeziora Trzesiecko.
Odpowiedź z pozoru wydaje się prosta - bo w tym czasie w Szczecinku nie było żadnej karetki. Dwie pojechały do innego zdarzenia, trzecia dyżurowała w odległych Barwicach. Przyjazd na miejsce zdarzenia zajął im więc długie minuty.
W tym czasie strażacy wyciągali z wraku rozbitego samochodu kierowcę i pasażera (trójka innych pasażerów z lekkimi obrażeniami wydostała się z wraku o własnych siłach). W najgorszym stanie był chłopak siedzący obok kierowcy, który doznał otwartego złamania uda, miał połamaną miednicę i stłuczenie płata czołowego mózgu. Takie obrażenia bezpośrednio zagrażają życiu.
Do czasu przyjazdu karetki pomocy starali się udzielić strażacy i świadkowie wypadku (na szczęście była wśród nich pielęgniarka). Czekając na ratowników długie minuty wszyscy pomstowali, bo wszystkie 3 karetki z powiatu szczecineckiego były w tym czasie niedostępne!
Starosta szczecinecki Krzysztof Lis uważa, że gdyby karetkami zarządzał dyspozytor na miejscu, to być może do takiej sytuacji by nie doszło. - Zgodnie z populacją naszego powiatu mamy zakontraktowane 3 karetki: dwie "R" i jedną "W" (wypadkową - red.), choć z uwagi na rozległy teren zabiegaliśmy o więcej - mówi i wyjaśnia, że jedna z nich na stałe stoi w Barwicach, bo stamtąd łatwiej i szybciej dojechać z nagłych sytuacjach do miejscowości na północy powiatu.
- Od początku sierpnia dysponuje nimi jednak nie dyspozytor w naszym szpitalu, ale centralna dyspozytornia pogotowia w Kołobrzegu, obsługująca wschodnią część województwa. Szczecinek, jako ostatni, dołączył do nowego systemu z początkiem sierpnia. Starosta K. Lis nie ukrywa, że od początku nie był zwolennikiem takiego rozwiązania, bo obawiał się, że prędzej, czy później dojdzie do sytuacji, jak w miniony piątek w Szczecinku.
- W założeniu miało to funkcjonować tak, że centralny dyspozytor ma podgląd, gdzie są wszystkie karetki w regionie i w razie potrzeby mógł od razu podesłać na miejsce pomoc np. z Bobolic, czy Czaplinka - starosta uważa jednak, że dyspozytor z drugiego końca województwa może np. pomylić nazwy miejscowości, które usłyszał pierwszy raz w życiu lub wysłać do akcji wszystkie karetki. - Sygnalizowałem te obawy w rozmowie z wojewodą, ale bez efektów - ubolewa K. Lis.
Jedno wiadomo już na pewno. - Na dziś możemy już powiedzieć, że mamy znacznie więcej wyjazdów karetek pogotowia do banalnych przypadków, przysłowiowych wysokich gorączek - starosta podejrzewa, że dyspozytor z Kołobrzegu nie znając szczecineckich realiów śle zwykle tam karetkę z ostrożności. A gdy pojawia się poważne niebezpieczeństwo - tak jak po wypadku na Szczecińskiej - ambulansu może zabraknąć.
- Poproszę prezesa szpitala, który prowadzi pogotowie, aby przygotował mi analizę wyjazdów po reorganizacji dyspozytorni i z uwagami na temat funkcjonowania obecnego systemu wystąpimy do pełnomocnika wojewody ds. ratownictwa medycznego - dodaje K. Lis.
O wyjaśnienia poprosiliśmy Elżbietę Sochanowską, rzeczniczkę Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego, która potwierdziła, że jeden z zespołów ratownictwa medycznego ze Szczecinka (tzw. "P", czyli podstawowy z dwójką ratowników) został zadysponowany o godzinie 19.54 do innego zdarzenia. Drugi (tzw. "S" z lekarzem) został wezwany o godzinie 20.18.
- Zgłoszenie o wypadku na Szczecińskiej mieliśmy o 20.22, a więc w tej sytuacji dyspozytor wysłał na miejsce najbliższy zespół, w tym wypadku z Barwic - pani rzecznik tłumaczy, że w tej sytuacji było to jedyne możliwe rozwiązanie. Dodaje także, że nie może się odnieść do kwestii częstszych wyjazdów karetek do błahych wezwań po przejściu szczecineckiego pogotowia pod dyspozytornię z Kołobrzegu. - Proponuję skontaktować z dysponentem, który może sprawdzić tę statystykę - mówi E. Sochanowska.
Jest jeszcze jedna kwestia. To oczywiście tylko przypuszczenia, ale być może tragedii udałoby się uniknąć, gdyby na ulicy Szczecińskiej stanął znak informujący o kontroli fotoradarowej. O problemie pisaliśmy w "Głosie Szczecińka" (27 lipca). Otóż, aby taki znak postawić, Straż Miejska musi wykonać projekt zmiany organizacji ruchu.
Niestety, z 9 miejsc niebezpiecznych miejsc na szczecineckich ulicach, które SM ma uzgodnione z policją, takie formalności do dziś spełniono tylko w 2 przypadkach. Znaki i fotoradary są tylko na szczecineckiej obwodnicy. W pozostałych miejscach - także na Szczecińskiej - znaków i fotoradarów od kilku miesięcy nie uświadczysz.
Tymczasem kierowcy zwykle na widok znaku z radarem zwalniają, bo nie mogą być pewni, czy za nim nie będzie stało urządzenie do pomiaru prędkości. I w wielu przypadkach taka prewencja wystarczy.
Oczywiście, nigdy nie ma recepty na brawurę i brak rozsądku za "kółkiem", ale chociażby statystki wypadków i kolizji z powiatu szczecineckiego naszpikowanego fotoradarami, jak dobre ciasto bakaliami, pokazują, że znacznie poprawiają one bezpieczeństwo na naszych drogach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?